7/30/2012

13 rozdział

Z perspektywy Emily w tle
Poniedziałek, tydzień później po ostatnich wydarzeniach.
-Emily, wstawaj!- krzyknęła moja macocha. Niechętnie wstałam, chociaż można powiedzieć, że wyczołgałam się z łóżka. Od razu wyszłam ze swojej sypialni i podążyłam w kierunku łazienki. Przy drzwiach swojej sypialni stała moja nowa „mama", która ubrana była w puszysty, różowy szlafroczek.
-Szybko się ogarnij, bo muszę zacząć przygotowywać się do pracy.
-Masz dopiero na dziesiątą-powiedziałam do niej z kwaszoną miną.- A jest dopiero siódma-dodałam.
-Potrzebuję więcej czasu by wyglądać ekstra-powiedziała. Była zwykłą, pustą blondynką, dla której najważniejsze były tylko pieniądze, ciuchy i makijaż. Nie rozumiałam co mój tata w niej widział. Weszłam do łazienki z trzaskiem zamykając drzwi. Nienawidziłam tej pustej kretynki. Kiedy zemdlałam i znalazłam się w szpitalu ona powiedziała tylko, że robię to wszystko na pokazu. By ludzie zaczęli się mną interesować. Weszłam pod prysznic i tam szybko wykąpałam się. Kiedy skończyłam stanęłam przed lustrem i powiedziałam do siebie.
-Dzisiaj do nich podejdziesz. Zagadasz do nich i będzie dobrze. Na pewno cię polubią.
Codziennie tak sobie wmawiałam. Jednak gdy tylko chciałam podejść do naszej szkolnej elity nogi miałam jak z waty. Moje ciała odmawiało mi wtedy posłuszeństwa. Bo przecież to była Alice i Franky Williams, Blanca Mills, Chuck Cooper i Jimmy Ellis. Jest to piątka, najlepszych i najbardziej znanych osób w szkole. Na pewno nie chcieliby przyjaźnić się ze mną. Emily Parker. Trzynastoletnią dziewczyną, której nikt nie zna i którą nikt się nie interesuje. Chociaż kilka dni temu czerwono włosa zainteresowała się mną, kiedy to leżałam w szpitalu. Może kiedy zauważy mnie w szkole, przypomni sobie o mnie? Zawsze można przecież pomarzyć. Wychodząc z łazienki, stała przy niej macocha i z niecierpliwieniem czekała kiedy ją opuszczę.
-Dobrze, że już wyszłaś. Ile można tam siedzieć!- wrzasnęła, wymachując ręką i o mały włos nie trafiając mnie tipsami w twarz.
-Byłam tam piętnaście minut. Ty zazwyczaj siedzisz tam jakieś półtorej godziny.
-Nie pyskuj!- krzyknęła.- Idź lepiej szykuj się do szkoły-dodała, a ja ruszyłam w stronę swojego pokoju.- A i ojciec cię nie zawiezie! Jest już w pracy!- krzyczała, kiedy już byłam w swoim pokoju. Owinięta ręcznikiem i z turbanem na głowie podeszłam do małej szafy i zaczęłam ubierać się w szkolny mundurek. Najpierw nałożyłam na siebie białą koszulę na krótki rękaw, następnie szary, dłuższy sweter, krótką spódniczkę i krawat w kratkę oraz szare zakolanówki. Na stopy wsunęłam czerwone conversy, za kostkę, które były już poniszczone. Usiadłam na ziemi przed małym lustrem i zdjęłam z włosów ręcznik. Szczotką rozczesałam je, dokładnie rozdzielając przedziałek i układając grzywkę, którą miałam na lewą stronę. Tak samo jak Alice. Chciałam przefarbować sobie włosy na taki kolor jaki ma ona, jednak rodzice nie wyrazili na to zgody. Zaczęłam suszyć swoje brązowe włosy i kiedy skończyłam podniosłam się z podłogi i podeszłam do biurka. Wcześniej jeszcze wzięłam z opakowania z biżuterią  i wyjęłam kokardkę, którą wczepiłam we włosy. Z biurka wzięłam gruby zeszyt, w którym znajdowały się najważniejsze dla mnie informacje o nich. Wklejałam i wpisywałam tam wszystko co znalazłam lub czego się dowiedziałam. Każdy ich papierek po lizaku, cukierku, gumie. Ich zdjęcia, które znalazłam w Internecie na ich facebooku czy twitterze. Lub wywoływałam zdjęcia, które sama zrobiłam przyglądając im się z ukrycia lub idąc za nimi. Wpisywałam tam wszystkie informacje jakie udało mi się o nich dowiedzieć. Ich imiona, data urodzin, informacje o rodzinie, przyjaciołach, z kim byli w związku i wiele innych. Znam nawet ich sekret, który polega na tym, że palą marihuanę w szkole. Wiem nawet jakie są ich ulubione miejsca, gdzie chodzą po szkole. Czy byłam jakaś nienormalna na ich punkcie? Wydaje mi się, że nie. Schowałam mój zeszyt do mojego czerwonego plecaka. Długo prosiłam o niego tatę. Dał mi go kiedy znalazłam się w szpitalu. Myślał, że w ten sposób wynagrodzi mi to, że nie zwraca na mnie uwagi. Narzucając na ramię mój prezent od ojca zbiegając po schodach poszłam do kuchni. Na stole stała kanapka. Oczywiście miałam ją w dupie, bo nie byłam głodna. Podeszłam do lodówki i zauważyłam, że przyczepiona jest do niej karteczka. „Jak nie chcesz kanapki to weź jabłko i wodę ~ TATA   Xx”. Oczywiście tak zrobiłam. Wrzuciłam zimną, niegazowaną wodę i twarde zielone jabłko do plecaka i wyszłam z domu. Jak zwykle musiałam do szkoły jechać autobusem. Rzadko się zdarzało, żeby tata mnie wiózł. Czekając na przystanku do swojego iPhone’a podłączyłam słuchawki i zaczęłam słuchać One Direction. Przyjaźnią się oni z Alice, Franky i Blanką. A nawet między Niallem a młodszą Williams coś jest. Bo przecież napisali o nich w plotkarskiej gazecie. Autobus przyjechał, a ja usiadłam na swoim stałym miejscu obok Helen. Starszej pani, która każdego poranka, o tej samej godzinie jedzie na grób swojego męża. Kiedyś opowiadała mi jego historię. Jechał rano autobusem do pracy, ponieważ jego samochód się zepsuł. Niestety akurat tego dnia tego dnia autobus wpadł w poślizg i rozbił się. Kilka osób zmarło. I w tym mąż pani Helen.
-Dzień dobry-powiedziałam do siwowłosej staruszki, która w ręce trzymała bukiet fioletowych fiołków. Usiadłam obok niej a ona odpowiedziała.
-Witaj Emily.
-I jak się pani miewa?- zapytałam, wyjmując z uszu jedną słuchawkę. W tle nadal leciało One Direction.
-Każdego dnia lepiej-odpowiedziała, uśmiechając się.- A jak tam z tobą?
-Lepiej-odpowiedziałam. Kobieta sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej batona. Przysunęła go w moją stronę i powiedziała:
-Proszę, to dla ciebie. Ostatnio zmizerniałaś.
-Nie, dziękuję- powiedziałam pośpiesznie. Jednak kobieta nie dała łatwo za wygraną. Złapała moją dłoń i wepchnęła w nią czekoladowego batona.
-Nie dyskutuj ze mną tylko go weź i zjedz-spojrzałam na nią. Widziałam, że nie mogę jej odmówić. Schowałam słodycz do plecaka i kiedy zasuwałam zamek okazało się, że jestem już na szkolnym przystanku. Wstałam z siedzenia i żegnając się z Helen opuściłam autobus. Ruszyłam w kierunku szkolnej bramy i zauważyłam, że stoi tam już najświętsza piątka. Uśmiechnięci i rozgadani. Jak zwykle. Mieli zawsze siebie. Byli najlepszymi przyjaciółmi od dobrych kilku lat. Ja miałam tylko jedną znajomą. Panią Helen. Nasza szkolna elita uszczęśliwiona przekroczyła bramy szkoły. Ruszyłam za nimi. Często właśnie za nimi chodziłam. A oni i tak nie zwracali na mnie uwagi. Nawet nie wiedzieli, że istnieje. Weszliśmy do szkoły i każdy ustępował im drogę, a mnie co chwilę uderzali i potrącali. Nikt nawet nie zwracał na mnie uwagi. Bo przecież po co? Jestem tylko zwykłą, szarą myszką, która pogrążona jest we własnym idealistycznym świecie. Stanęłam przy swojej szafce, która znajdowała się jedną szafkę dalej od naszej elity i dzięki otwartym drzwiczkom mogłam schować się za nią i przysłuchiwać się temu o czym rozmawiają.
-Boże, jeszcze to mam-powiedziała Franky odklejając coś ze swoich drzwi.
-Zdjęcie twoje i Francaisa?- zapytała jej siostra. Starsza Williams rzuciła fotografię na ziemię.
-Oo, ktoś ma łezki w oczach-powiedział Chuck, który chciał złapać jej policzki. Ona klepnęła go w rękę i twardym głosem powiedziała:
-Nigdy więcej tego nie rób.
-Dobra chodźcie-rzekła czerwono włosa. I jak powiedziała tak zrobili. Całą piątką ruszyli na lekcję języka Angielskiego. Poczekałam kiedy zniknęli z mojego punktu widzenia i podeszłam do ich szafek. Z podłogi podniosłam zdjęcie, które opuściła starsza Williams. Fotografia była czarno-biała i znajdowała się na niej uśmiechnięta i przytulona do Francaisa, Franky. Rozejrzałam się czy nikt przypadkiem mi się nie przygląda. Na szczęście korytarz był całkowicie pusty. Wróciłam do swojej szafki i z plecaka wyjęłam swój zeszyt. Szybko wsadziłam tam zdjęcie i trzaskając drzwiczkami ruszyłam na lekcję Francuskiego.
*Lunch*
Jak zwykle usiadłam na samym końcu stołówki. Z plecaka wyjęłam zielone jabłko i nie zimną już niegazowaną wodę. Owoc postawiłam na stół, a butelkę szybko odkręciłam. Przez połowę dnia znowu nic nie jadłam i wiedziałam, że może woda postawi mnie do pionu. Kiedy wypiłam już ponad połowę do ręki wzięłam jabłko i zaczęłam bawić się nim w rękach. Ugryzłam mały kawałek i przez dłuższy czas gryzłam go, przyglądając się ludziom. A głównie naszej fantastycznej piątce. Chuck i Jimmy jak zwykle jedli hamburgery a Franky z Blancą frytki. Alice tak samo jak ja jadła jabłko. Chociaż ona ani razu go nie ugryzła. Jimmy przyglądał mi się. Kiedy zauważył, że na niego patrzę powiedział coś do całej grupy. Nadal bacznie im się przyglądałam. Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja odwróciłam wzrok. Jednak kątem oka widziałam, że Alice mówi coś do nich i po chwili z jabłkiem w ręku wstaje i idzie w moim kierunku. „Boże nie wierzę!”, pomyślałam z radością. Ręką zaczesałam pasmo włosów za ucho i uśmiechnęłam się do Alice, która ręką pomachała mi. Usiadła naprzeciwko mnie i powiedziała:
-Cześć. Emily, prawda?- zapytała, miło uśmiechając się.
-Tak-odpowiedziałam, nieśmiało uśmiechając się. Nie potrafiłam jej spojrzeć prosto w oczy. Za bardzo denerwowałam się tym, że ZNOWU rozmawiam z Alice Williams. Z dziewczyną, którą mam za swój autorytet.
-I jak się trzymasz?- zapytała przerzucając swój owoc z jednej ręki do drugiej.
-Jak widać, jem-powiedziałam obracając rękę w której trzymałam swoje jabłko. Alice nachyliła się i szeptem zaczęła mówić.
-Mogę mieć do ciebie prośbę. Pomóż mi jak anorektyczka, anorektyczce-poprosiła, a ja potwierdzająco kiwnęłam głową.- Możesz wziąć moje jabłko. Franky chce bym je zjadła, ale wiesz jak to jest… Później możesz je wyrzucić. Albo zjeść, jak wolisz.
-Pewnie-odpowiedziałam, a ona w ledwo widoczny sposób podała mi swoje jedzenie. Ja wrzuciłam je do swojego plecaka i znowu uśmiechnęłam się do Alice. Ona zadowolona z tego, że udało pozbyć się swojego jedzenia powiedziała.
-Powinniśmy się dzisiaj spotkać. Może w Starbucksie w galerii tej, blisko szkoły?- zaproponowała, a ja nie mogąc wykrztusić ani słowa tylko potwierdzająco kiwnęłam głową.- To o piątej. Do zobaczenia-powiedziała odchodząc od mojego stołu i wracając do swoich przyjaciół. Podekscytowana faktem, że spotykam się dzisiaj z Alice nie miałam już ochoty już jeść. Wyrzuciłam swoje jabłko i jej do śmietnika, który znajdował się blisko mojego stolika i zabierając swoją torbę ruszyłam pod gabinet gdzie miałam mieć teraz sztukę. Wychodząc, przez ramię spojrzałam na naszą elitę. Także zbierali się już do opuszczenia szkolnej stołówki.
*Po lekcjach*
Kiedy tylko zadzwonił dzwonek oznaczający, że dzisiejszego dnia mamy już koniec lekcji, jak oparzona wstałam i można powiedzieć, że wybiegłam z klasy. Nawet nie poszłam do swojej szkolnej szafki by zostawić niepotrzebne mi książki. Jednak musiałam śpieszyć się by wyrobić się na spotkanie z Alice. Miałam nadzieję, że któreś z rodziców będzie w domu i będzie miało możliwość zawiezienia mnie do galerii. Biegiem ruszyłam na przystanek autobusowy z nadzieją, że zdążę na ten o godzinie 4.02. Na szczęście udało mi się, ponieważ przyjechał w tym samym momencie kiedy dobiegłam. Niestety nie miałam teraz gdzie usiąść, ponieważ w autobusie panował tłok. Spojrzałam na kobietę i chłopczyka, który był w naszym szkolnym mundurku. Chłopiec objadał się czekoladowym batonikiem. Kiedy skończył go jeść, ze smutkiem spojrzał na swoją mamę.
-Nie mam więcej-powiedział do niego, także smutnym głosem. Ja przypomniałam sobie o tym, że dzisiaj rano pani Helen podarowała mi batona. Wyjęłam go z kieszeni plecaka i podałam małemu chłopcu.
-Dziękuję-powiedział słodkim głosikiem. Uśmiechnęłam się, do niego i jego mamy, a ona z wdzięcznym uśmiechem na ustach kiwnęła głową w geście podziękowania. Autobus zatrzymał się, a ja wyskakując z niego pobiegłam do swojego domu. Będąc już przy drzwiach wyjęłam z torby klucz i szybko przekręciłam go w zamku.
-Tato! Tato!- krzyczałam, przechodząc przez próg mieszkania.
-W kuchni!- odkrzyknął, a ja pobiegłam do niego. Przytuliłam siwiejącego już mężczyznę i zerwałam z gałązki jedno winogrono i połknęłam je.
-Co taka szczęśliwa jesteś?- zapytał tata, przerywając pracę nad jakimiś dokumentami.
-A nic, tak jakoś. Tato-powiedziałam spoglądając na niego i mówiąc słodkim głosikiem.- Mógłbyś zawieść mnie do galerii obok szkoły?
-A po co?- zapytał, poprawiając okulary, które zsunęły mu się na nos.
-Umówiłam się tam z Alice.
-O może wreszcie mógłbym ją poznać. Tyle razy ona zabierała cię do siebie i w ogóle od tak dawna jesteście przyjaciółkami. Masz tyle jej zdjęć na ścianie powieszonych. Tak samo Blanki, Franky, Jimmy’ego i Chucka. Chciałbym ich w końcu poznać. Może ich…
-Nie-przerwałam mu.-Po prostu zawieziesz mnie tam?- zapytałam ponownie. On tylko zdziwiony tą sytuacją kiwnął potwierdzająco głową. Wstałam i poszłam do swojej sypialni. Szybko zdjęłam z siebie szkolny mundurek i w szafie zaczęłam szukać jakiś ładnych ciuchów. Nie mogłam przecież zrobić sobie wstydu przy Alice. Wybrałam dla siebie beżowy sweter przez głowę, granatową, plisowaną spódniczkę w kwiatki i beżowe jazzówki. Telefon oraz portfel, który był podróbką Prady schowałam do brązowej torby. Poprawiłam swoją fryzurę, wczepiając porządnie we włosy kokardkę. Lekko pomalowałam oczy tuszem i gdy już byłam gotowa z radością zbiegłam ze schodów.
-Gotowa?- zapytał tata, a ja potwierdzająco kiwnęłam głową.- To chodź-powiedział i wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do czerwonego samochodu taty i ruszyliśmy. Za dużo nie rozmawialiśmy. Rzadko kiedy się do mnie odzywał. Po śmierci mamy nie mieliśmy ze sobą żadnych wspólnych tematów.
-Pamiętasz, że jutro masz spotkanie z panią Isabellą Simpson?- zapytał, a ja potwierdzająco kiwnęłam głową.- To idź do niej od razu po szkole. Mnie i Monic jutro do bardzo późna nie będzie, ponieważ musimy iść pozałatwiać sprawy służbowe i w ogóle. Poradzisz sobie?
-Tato nie mam już dwóch lat. Umiem myśleć-powiedziałam przewracając zdenerwowana oczami.
-Ostatnio też tak mówiłaś, a co się stało. Wylądowałaś w szpitalu-odpowiedział lekko zdenerwowany.
-Tato nie zaczynaj-powiedziałam, a on zatrzymał się. Byliśmy już na miejscu-Pa, wrócę autobusem z Alice.
On nic nie odpowiedział, a gdy zamknęłam drzwi od razu odjechał. Głośno westchnęłam i ze sztucznym uśmiechem weszłam do galerii. Panował tam duży tłum i z głośników leciała muzyka. Jednak żeby ją usłyszeć trzeba było się przysłuchać. Ruszyłam w kierunku Starbucksa. Kawiarnia znajdowała się w samym środku galerii. Weszłam do środka i zauważyłam, że Alice jeszcze nie ma. Usiadłam na białych, skórzanych fotelach i rozejrzałam się. Ściany były w kolorze cappuccino i co jakiś czas wisiały większych rozmiarów obrazy, które przedstawiały głównie rozsypane ziarenka kawy lub przyrządy do jej robienia. Przyglądałam się ludziom w kafejce kiedy nagle do środka wbiegła czerwono włosa. Ubrana była w biały, dłuższy sweter, który potraktowała jako sukienkę, czarny kapelusz i brązowe baleriny. Miała także brązową torbę.
-Przepraszam za spóźnienie. F nie zdążyła się ogarnąć. Bo wiesz jechała do Harry’ego- powiedziała pośpiesznie siadając naprzeciwko mnie.
-Nic się nie stało. Sama przed chwilą przyszłam-powiedziałam uśmiechając się do niej.
-Chcesz kawę?- zapytała, a ja przecząco kiwnęłam głową.- Tak, ja też. Jest zbyt…
-Tucząca-powiedziałam i obje zaczęłyśmy się śmiać na głos.-A to prawda?- zapytałam, kiedy przestałyśmy się śmiać.
-Ale co?- zapytała, nie rozumiejąc moich słów.
-Ty i on-powiedziałam, szczerze uśmiechając się.
-Jesteśmy przyjaciółmi. Ale kiedyś… W dalekiej przyszłości chciałabym z nim być. Ale nie mów mu-dodała pośpiesznie.
-Nie mam zamiaru. Słowo harcerza, że nikt się nie dowie-powiedziałam, kreśląc palcem na piersi krzyżyk. Alice się zaśmiała, a ja zapytałam, o kolejną rzecz, która mnie interesowała.- Dlaczego? Dlaczego zaczęłaś się odchudzać?
Ona przez chwilę milczała i zaczęła zagryzać usta. W końcu zaczęła mi opowiadać.
-Miałam trzynaście lat. Byłam w twoim wieku. Co chwilę ktoś mówił mi, „Dlaczego nie jesteś taka jak Franky?”, „Franky jest idealna”, „Jej niczego nie brakuję.”. Codziennie słyszałam takie słowa. Wiesz jakie to jest irytujące? Do dzisiaj często zdarza mi się to usłyszeć. Pewnego dnia stanęłam przed lustrem i zaczęłam się sobie przyglądać. Złapałam się za brzuch-powiedziała zamykając oczy i głośno wzdychając.- Przeraziłam się tym co zobaczyłam. Zaczęłam ograniczać Fast foody, słodycze i w ogóle jedzenie. Codzienne ćwiczenia i dużo wody. Czasem nawet wymioty. Teraz przez cały dzień potrafię zjeść tylko jabłko, może nawet nie całe. Czasem zjem więcej.
-Wiem. Mam tak samo-powiedziałam ze smutkiem w głosie.
-Zaszalejmy dzisiaj-powiedziała zadowolona jak nigdy. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia.
-Alice, gdzie my idziemy?- zapytałam, gdy ona biegnąć ciągnęła mnie przez galerię.
-Do McDonalda. Zjemy coś tuczącego-powiedziała spoglądając na mnie przez ramię i uśmiechając się. Nie miała najmniejszej ochoty jeść, jednak wiedziałam, że chce ona dla nas jak najlepiej. Stanęła przy kasie i kiedy wysoki mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjemnie, ona słodkim głosikiem powiedziała:
-Dwa cheeseburgery.
-Już się robi-odpowiedział mężczyzna.
-Idź zajmij jakiś stolik, ja poczekam na nasze zamówienie-powiedziała, a ja ruszyłam do dwuosobowego stolika, który był wolny. Usiadłam przy nim i czekałam na swoją koleżankę. Po chwili przyszła do mnie z naszym zamówieniem. Usiadła naprzeciwko mnie i podała mi moją porcję jedzenia. Alice rozwinęła swojego cheeseburgera i ja zrobiłam to samo. Nawet, nie wiedziałam czemu. Przecież nie byłam głodna.
-Na trzy- powiedziała, cały czas się uśmiechając.- Raz… Dwa… Trzy
Kiedy wypowiedziała te słowa, obje ugryzłyśmy naszą kanapkę. To nie był mały kęs, tylko duży. Wydawało mi się, że nie byłam głodna. Jednak ja ciągle chciałabym coś jeść. Alice tak samo jak ja pochłaniała cheeseburgera z niewiarygodną szybkością. Nawet nie zauważyłyśmy kiedy zjadłyśmy wszystko.
-To chyba wystarczy nam na najbliższe kilka dni-powiedziała, a ja tylko uśmiechnęłam się do niej.- Wiesz co jest jeszcze najgorsze?- zapytała, a ja domyśliłam się, że kontynuuje ona swoją opowieść, którą zaczęła mówić w kawiarni.- Że nie jestem taka jak Blanca. Dlaczego ona bez żadnego problemu może z każdym porozmawiać? I każdy chce z nią być. Tak samo z Franky. Z każdym potrafi się zaprzyjaźnić. Co ja gadam, to z nią każdy chce się zadawać. Nie dziwię im się. Piękna, chuda, zabawna.. Nie to co ja. Chłopacy do niej lgną, a ona ich odpycha. To jest w niej takie...wow. - Pochłaniałam słowa Alice z przyjemnością, starając zapamiętać się jak najwięcej. -O przepraszam telefon mi dzwoni-powiedziała sięgając do swojej torebki i wyjmując swojego iPhone’a.- Halo?- zapytała odbierając.- Tak Niall, jestem w galerii. Z kim? Z taką dziewczyną, poznałam ją w szpitalu jak z tobą byłam. Mogę przyjść. Za około trzydzieści- czterdzieści minut będę-powiedziała i się rozłączyła.- Przepraszam Emily, ale jakaś ważna sprawa. Muszę iść- powiedziała odchodząc ze stołu.
-Nic się nie stało. Pozdrów go i resztę- powiedziałam, a ona machając mi i szła w kierunku wyjścia. Kiedy już jej nie widziałam głośno westchnęłam i oparłam się o oparcie. „I oto koniec mojego wspaniałego dnia.”. Chciałam już odejść od stolika kiedy nagle przypomniałam sobie o papierku po cheeseburgerze, który zostawiła Alice. Nie wyrzuciłam go do śmietnika tak jak zrobiłam ze swoim. Schowałam go torby, by wkleić go do zeszytu.

Nowa Bohaterka :
Emily Jessica Parker  (Em, Ems, Parker)
Wzrost: 164 cm
Waga: 39 kg
Kolor włosów: brązowy
Kolor oczu: piwny
Kolor cery: blada
Miejsce urodzenia: Bristol, Wielka Brytania
Data urodzenia: 1 stycznia 1999 
Wiek: 13 lat
Znaki szczególne: -
Rodzina:
-Macocha: Monica; kosmetyczka 
-Ojciec: Rich; prawnik
Hobby: zdobywanie informacji na temat ludzi
Charakter: Emily jest osobą skrytą i samotną. Chodzi do Rossall School wraz z Alice, Franky, Blanką, Chuckiem i Jimmy’m jednak nie do tej samej klasy co oni. Jest zafascynowana elitą swojej szkoły i na ich temat wie bardzo wiele. Umie powiedzieć kiedy każde z nich się urodziło, co je zazwyczaj na lunch, co robi na przerwach, gdzie spotykają się po szkole, z kim kiedyś było w związku, z kim się całowało. Wie wiele o ich rodzinie, imiona rodziców i rodzeństwa, oraz gdzie pracują lub do jakich szkół chodzą. Wie także o tym, że palą marihuanę, co jakiś czas łykają tabletki, spożywają alkohol i są znajomymi One Direction. Prowadzi nawet o nich specjalny zeszyt, gdzie wpisuje informacje na ich temat, wkleja zdjęcia, które robi im z ukrycia w szkole lub ściąga z Internetu oraz wkleja tam ich papierki po batonach, cukierkach, gumach itp. Jest ich psychofanką. Najbardziej „zauroczona” jest Alice. Fascynuje ją jej charakter, styl i uroda. Zazdrości jej chyba wszystkiego i stara naśladować się jej styl poprzez kopiowanie (grzywka na bok, kokardki we włosach, gestykulacja, sposób ubierania itp.). Popadła w anoreksję, ponieważ chciała być idealna tak jak młodsza Williams, jednak zdziwiła się kiedy okazało się, że ona także na to choruje. Jej macocha jest 24-letnią blondynką, dla której najważniejsze są pieniądze, uroda i błyskotki. Niezbyt interesuje się nią i uważa, że anoreksja jej pasierbicy jest tylko na pokaz. Jej ojciec po śmierci jego żony pochłonięty jest w pracy. Nie zwraca większej uwagi na swoja drugą żonę oraz Emily.  

Pytanie do was:
Jak myślicie jak potoczą się losy Alice, Blanki i Franky? 

+ktoś chciał nasze tt:
Alice: @dstylesandhoran
Franky: @nrygasiewicz
Blanca: @wiku97

7/27/2012

12 rozdział

Z perspektywy Franky w tle
Siódma rano to chyba odpowiednia godzina by opuścić klub. Siedziałabym tam dłużej gdyby nie właściciel, który wyrzucił mnie i kilka innych osób. Ale kiedyś trzeba zamknąć, prawda? Dzisiejszego wieczoru wypiłam za dużo, ponieważ nawet nie pamiętam kiedy urwał mi się film.
*kilka godzin później*
Okropny ból głowy i chęć napicia się zimnej i niegazowanej wody. Niechętnie otworzyłam oczy i zobaczyłam, że na stoliku nocnym znajduję się zdjęcie Harry’ego i jego mamy. „Gdzie ja kurwa jestem?”, pomyślałam siadając na łóżku. Pokój był duży i utrzymany w odcieniach beżu i bieli. Na samym środku stało dwuosobowe łóżko z brązową pościelą, którą byłam przykryta. Po obu jego stronach znajdowały się dwie szafki nocne, na których jest budzik, kilka książek oraz zdjęcia Harry’ego, jego rodziny i znajomych. Naprzeciwko tego znajduje się duże okno, które jest głównym źródłem światła w pomieszczeniu. Pod ścianą stoi komoda z porozrzucanymi, męskimi ubraniami. Przy łóżku siedział chłopak z laptopem na kolanach. Najprawdopodobniej był to Harry, bo w jego pokoju chyba się znajdowałam. Kiedy usłyszał, że poruszam się nerwowo na łóżku, odwrócił się i zauważyłam, że tą osobą nie jest mój brązowowłosy przyjaciel, tylko Zayn. Chłopak uśmiechnął się i odkładając laptopa na bok powiedział:
-O, nasza księżniczka się obudziła-przy tych słowach uśmiechnął się, a ja zgarniając włosy do tyłu zrobiłam lekko skwaszoną minę.- A, Harry kazał ci to dać-dodał, podając mi szklankę z wodą i jakieś tabletki. Nie pytałam co to jest, ponieważ domyślałam się, że są to leki przeciw bólowe. Połknęłam je i szybko popiłam. Czekałam na moment, kiedy zaczną działać.
-Co się stało?- zapytałam mojego przyjaciela, gdy on siadł bliżej mnie. Na pamiętam za wiele z mojego wieczornego wypadu. Zbyt wiele alkoholu jak na jeden dzień.
-Dokładnie to nie wiem, bo jeszcze spałem. Harry tylko mówił, że znalazł cię mocno pijaną w parku. Poprosił mnie bym siedział tu z tobą aż się nie obudzisz i dopóki on się nie pojawi.
-A która jest godzina?- zapytałam się Zayna. On spojrzał na ekran swojego iPhone’a i odpowiedział:
-11.23. Długo nie spałaś, bo on przyprowadził cię tutaj około 8-dodał, a ja pomyślałam tylko jaki to musiał być wstyd. Malik wyjął z kieszeni spodni opakowanie papierosów, i do buzi wsadził sobie jednego.
-Chcesz?- zapytał, przybliżając w moją stronę opakowanie. Wyjęłam sobie ostatniego i Zayn podpalił mi go. Zaciągnęłam się nim i po chwili wypuściłam dym. Mój przyjaciel zrobił to samo.
-Nie powinnaś tego robić-powiedział, a ja ze zdziwieniem spojrzałam na niego. On kontynuował dalej.- Codziennie chodzisz na imprezy. Wiem, że nie kochałaś Francaisa. To, że ten dupek wyjechał i zrujnował sobie życie pozostawiając tutaj tak wspaniałą dziewczynę jak ty, to nie znaczy, że ty masz stoczyć się na samo dno. A nawet jeśli do tego dążysz to ja i reszta nie dopuścimy do tego-powiedział, a ja przyglądałam mu się. Na twarzy miał kilkudniowy zarost, a włosy były w całkowitym nie ładzie. Lubiłam go w takim stanie. Wyglądał wtedy mężniej niż normalnie. Można by rzec, że seksownie i pociągająco. Wypuściłam po raz ostatni dym od papierosa i zgasiłam go w pustym już pudełku. Zayn zrobił to samo.
-Już dawno stoczyłam się na dno-powiedziałam do mojego przyjaciela, opierając głowę na jego ramieniu. Zayn pogłaskał mnie po głowie w chwili, gdy do pokoju wszedł Harry ubrany w czerwony sweter przez głowę, czarne rurki i szare vansy. Na jego widok moje serce zaczęło bić szybciej. Nerwo poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się nieśmiało do Hazzy. Zayn pośpiesznie zamknął pudełko po papierosach i schował je do kieszeni spodni. Harry zamykając drzwi sypialni z uśmiechem na ustach powiedział.
- O patrzcie, księżniczka się obudziła.
„Dlaczego każdy musiał mnie tak nazywać?”, pomyślałam śmiejąc się pod nosem. Lubiłam jego zachrypnięty głos. Malik wstał z łóżka i podnosząc z ziemi swojego laptopa ruszył w stronę drzwi i idąc powiedział.
-Zostawiam was. Pogadajcie i w ogóle. No i Harry przypomnij jej co i jak, bo nie pamięta nic-dodał z drwiną w głosie puszczając do mnie oko. Harry usiadł obok mnie i gdy tylko usłyszał, że drzwi zamykają się, zaczął mówić.
-Nic nie pamiętasz?- zapytał, a ja potwierdzająco kiwnęłam głową.- Nic? Zero?- dopytywał.
-Pamiętam tylko, że gruby facet z klubu wyrzucił mnie i innych, bo już zamykał. Później nic-powiedziałam a Harry zaśmiał się.
-Nie dziwię się-mówił, cały czas śmiejąc się.- Znalazłem cię na ławce w parku jak opierałaś się i wymiotowałaś. Na szczęście nie wiele osób cię widziało-dodał, a w głowie zaczął pojawiać mi się obraz. Siedziałam na ławce i ręką opierałam swoją głowę, która ledwo się trzymała. Następnie widziałam jak wymiotuję i prawię wszystko ląduje na moich butach. Na szczęście zdążyłam je zabrać. Harry kontynuował dalej.
-Koło ciebie siedziała jakaś stara babcia, która chciała poinformować policję, że nieletnia jest pijana. Przekonałem ją, że zajmę się tobą i dopilnuję byś więcej nie tknęła alkoholu. Próbowałem zaprowadzić cię do naszego domu, ale nawet nie mogłaś iść. Nie kontrolowałaś niczego. Wziąłem cię na ręce i gdy szliśmy w pewnym momencie wychyliłaś głowę przez moje ramię i zwymiotowałaś na moje ulubione conversy. Były całe w twoich wymiocinach, więc zdjąłem je i niosłem cię idąc na bosaka. Ty ciągle mówiłaś „Harry przepraszam”. Nie byłem na ciebie zły, bo obrzygałaś mi buty. Byłem i jestem na ciebie zły, bo doprowadzasz się do takiego stanu.
Spojrzałam na róg kołdry, którą się bawiłam i byłam przykryta. Harry miał rację. Rzadko kiedy doprowadzałam się do takiego stanu. Sama także byłam na siebie zła z tego powodu.
-Przepraszam - wyszeptałam.
-Przepraszasz?!- zapytał Harry lekko podnosząc głos. Do oczu napłynęły mi łzy, gdyż nie lubiłam gdy ktoś podnosił na mnie głos.- I tak pewnie zaraz wrócisz do siebie do domu, przebierzesz się nie zwracając uwagi na nikogo w około i pójdziesz z powrotem na jakąś imprezę. Chcesz się w ten sposób wykończyć? Bo jeśli tak, mogę zamknąć nas w tym pokoju i poczekać aż nie zmądrzejesz.
Propozycja spędzenia z Harrym tutaj kilku dobrych godzin wydawała się kusząca, jednak nie powiedziałabym mu tego.
-Nie pójdę już na żadną imprezę-powiedziałam.- Przynajmniej nie w najbliższym czasie-dodałam, spoglądając na szafkę nocną. Mogłam patrzeć wszędzie, tylko nie na twarz Harry’ego, która teraz przepełniona była złymi emocjami. Chłopak nic nie mówiąc przytulił mnie. Odwzajemniłam to. Czułam zapach jego słodkich perfum.
-Dobrze jest cię mieć za przyjaciela- powiedziałam do niego. On odsunął się ode mnie i z uśmiechem powiedział.
-Dobrze, że jesteśmy tylko przyjaciółmi-powiedział, podkreślając słowo „TYLKO”.
-Tak-powiedziałam sobie pod nosem.- Tylko przyjaciółmi. A gdzie byłeś?- zapytałam głośniej.
-Musiałem iść na zakupy i zrobić chłopakom śniadanie. Na ciebie czeka na dole-powiedział, a ja tylko sztucznie uśmiechnęłam się. Nie miałam najmniejszej ochoty jeść, ponieważ czułam, że wszystko mogłabym zwrócić. Na szczęście ból głowy już ustał.
-Jak byłem w sklepie kupiłem gazetę. Wiesz, że twoja siostra i Niall są uznawani za nową parę Hollywood?- powiedział, a ja zdziwiona spojrzałam na niego i szybko zapytałam:
-Jak to?
-Liam i Niall właśnie to czytają. W skrócie, ktoś zrobił im zdjęcie jak się przytulają.
-Muszę to przeczytać-powiedziałam chcąc wstać z łóżka, ale zadzwonił charakterystyczny dźwięk sms dla iPhone’ów. Sięgnęłam na szafkę nocną gdzie leżał mój telefon i zobaczyłam, że jest to wiadomość od Alice. „Wszystko z tobą w porządku?? Od wczoraj wieczora nie dajesz znaku życia...”. Szybko odpisałam jej „Byłam na imprezie. Jestem teraz u chłopaków. Jak chcesz to po szkole wpadaj. Przepraszam, Franky Xx”.
-Francais?- zapytał Harry.
-Nie-odpowiedziałam, przypominając sobie o nim. Przewróciłam oczami i dodałam.- Między nami wszystko skończone. A teraz chodź, chciałabym zobaczyć ten artykuł w gazecie.
Odkryłam się i wstałam z łóżka. Ubrana byłam w luźną koszulkę z wycięciami pod pachami oraz fioletowo-czarne legginsy. Okryłam się rękoma, ponieważ było mi zimno. Harry podszedł do swojej komody i wyjął z niej fioletową bluzę Jack Wills. Podał mi ją z uśmiechem na ustach. Wzięłam ją i ubrałam. Była gruba i ciepła. Na dodatek pachniała nim. Wyszliśmy z sypialni Harry’ego i kierując się długim korytarzem ruszyliśmy w kierunku schodów. Schodząc z nich słyszeliśmy z salonu Zayna, który najprawdopodobniej grał w jakąś grę. Niall z talerzem pełnym jedzenia wracał właśnie z kuchni. Na widok tego wiecznie głodnego osobnika uśmiechnęłam się. Weszliśmy do salonu z Harry’m i od razu usiadłam na kanapie obok Liama. Loczek dosiadł się obok mnie. Blondyn oglądał telewizję i zajadał się jedzeniem, które sobie przygotował. Payne spojrzał na mnie i zapytał:
-Chcesz to przeczytać?
-To są kłamstwa!- krzyknął Horan, z buzią pełną jedzenia.
-Daj mi to-powiedziałam i Liam podał mi gazetę.
-Strona 3-powiedział, a ja szybko przerzuciłam na tą stronę. Moją uwagę od razu przykuł wielki napis. „Niall Horan i tajemnicza dziewczyna. Czyżby kolejna para Hollywood?”. Pod nagłówkiem znajdowało się zdjęcie blondyna i mojej siostry w naszym szkolnym mundurku. Szybko zabrałam się za czytanie artykułu. „Wszystkim dobrze znany Niall Horan najprawdopodobniej nie jest już taki samotny. Wczorajszego dnia spotkaliśmy go jak z samego rana jak zabiera pewną tajemniczą dziewczynę z pod jej szkoły. Rossal School powinno się wstydzić, ponieważ ich uczennice nie są tak pilne jak się wydaje. Na zdjęciach widać, że para jest szaleńczo w sobie zakochana. Przytulają się publicznie i wcale się tego nie wstydzą. Jak donosi nasze źródło, Pan Horan i jego panienka od razu po tym romantycznym przywitaniu ruszyli w kierunku szpitala. Czyżby któreś z nich zachorowało na coś poważnego, a może spodziewają się swojego potomka? Kto wie… Ale musicie zapamiętać, kochane Directionerki. Niall Horan już nie jest do wzięcia. Co za szkoda..” Po przeczytaniu tego beznadziejnego artykułu zaczęłam się głośno śmiać. To co było tutaj napisane było wielką bzdurą, którą ktoś sobie wymyślił.
-Niall Horan już nie jest do wzięcia. Co za szkoda-przeczytał na głos Harry, który czytał razem ze mną.- Dlaczego nie powiedziałeś nam, że masz dziewczynę?- zapytał w żartach Hazza.
-Nie mam dziewczyny!- krzyknął zdenerwowany Niall, który ze złością położył nawet na stół swój talerz, na którym znajdowało się jeszcze trochę jedzenia. Dla wszystkich było to wielkie zdziwienie, ponieważ on nigdy nie przestaje jeść.
-Ale nie mów, że nie chciałbyś z nią być-powiedział Liam. Blondyn lekko zarumienił się i jąkając się odpowiedział:
-Mo…Mo…Może.
-Więc działaj-powiedziałam do niego, a on zdziwiony moimi słowami tylko wstał i poszedł do swojej sypialni.- Czy on ją…- zaczęłam, lecz przerwał mi Liam, który był mu chyba najbliższy z całej czwórki.
-Tak-odpowiedział, a w tym czasie do salonu wszedł Louis ze swoją dziewczyną. Eleanor podeszła do mnie i zaczęła całować mnie po policzkach.
-O kochanie moje-powiedziała siadając na miejscu Liama, który odszedł teatralnie przewracając oczami.- Jak tam u ciebie?- zapytała z radością.
-Dobrze- odpowiedziałam spoglądając w telewizor. Leciała właśnie pogoda i młoda kobieta zapowiadała, że dzisiaj wieczorem ma padać mocny deszcz. „Nic dziwnego.”, pomyślałam. Eleanor znowu zaczęła mówić.
-A ty nie powinnaś być teraz w szkole, księżniczko?
-A ty teraz nie powinnaś być w klubie ze striptizem?- zapytałam, mówiąc sobie pod nosem.
-Co...Co mówiłaś?- zapytała, nie słysząc co przed chwilą mówiłam.
-Nie nic-odpowiedziałam pośpiesznie. Ona nic nie powiedziała, tylko wyjęła swojego iPhone’a i zaczęła coś do kogoś pisać. Ja przyglądałam się tylko telewizji. Leciały jakieś głupie reklamy. Nawet nie zwracałam na to uwagi. Pochłonięta byłam swoim myślami. Harry, który chwilę temu dosiadł się do Zayna był całkowicie pochłonięty grą. Tak samo mój przyjaciel. Zachowywali się tak, jakby tylko to istniało. I nic poza tym. Często chciałam odciąć się od tego wszystkiego i zapomnieć o swoich problemach. Jednak nie potrafiłam. Za dużo tego było.
-Wiesz Franks, powinniśmy zostać najlepszymi przyjaciółkami-powiedziała Eleanor, której irytujący głos wyrwał mnie z rozmyśleń o moich problemach.
-Co?- zapytałam nie rozumiejąc tego co teraz do mnie powiedziała. Ja i ona? Przyjaciółki? To się wyklucza samo przez siebie.
-No wiesz. Takimi BFF. Ja jestem dziewczyną Lou, a ty niedługo będziesz z którymś z nich. Obje mamy ostry charakterek i myślę, że paparazzi spodobało by się to.
-Nieważne-odpowiedziałam wzdychając. Naprawdę zniosłabym wiele, ale nie to, że Eleanor miałaby być moją przyjaciółką.
-Czyli ustalone-powiedziała z radością, jakby przyjaźń ze mną była czymś dla niej bardzo ważnym.- To jutro o 16. Zakupy w galerii. Przyjdź będzie fajnie.
-Yhy- odpowiedziałam z sarkazmem, którego brązowowłosa nie wyczuła.
-A teraz muszę iść. Jestem umówiona u kosmetyczki-powiedziała wstając i idąc w kierunku drzwi.- Papatki- powiedziała machając ręką, a następnie wysyłając mi buziaka. Westchnęłam z radości kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Nienawidziłam tej dziewczyny od początku naszej znajomości. Myślę, że nigdy jej tak naprawdę nie polubię. Oparłam głowę o oparcie i zamknęłam oczy. Chciałam chodź na chwilę jeszcze zasnąć. Udało mi się to, ponieważ obudziłam się gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie po raz drugi dzisiejszego dnia otworzyłam oczy i zauważyłam Alice, która mi się przygląda. Ubrana była w zwiewną granatową spódniczkę, białą koszulę, szary sweter i czarne jezzówki. We włosy miała wczepioną granatową kokardkę w kratkę. Patrzyła na mnie wzrokiem, który mówił „Zaraz będziesz miała przesrane.”. Usiadłam i poprawiłam ręką włosy. Wiedziałam, że są na pewno w bardzo nieogarniętym stanie. Rozdzieliłam je na dwie strony i zaczęłam pleść je w warkocza. Przy tym uśmiechałam się do Alice, która siadła obok mnie.
-Jesteś z siebie zadowolona?- zapytała.
-Nie za bardzo-odpowiedziałam.- Chciałam zrobić coś dzięki czemu zapomnę o tym wszystkim, co się teraz dzieje-powiedziałam, zabierając się za drugą stronę włosów.
-I co, udało ci się?- zapytała. Wiedziałam, że jest zła. Gdyby ona tak się zachowywała zapewne nawrzeszczałabym na nią. Alice nie potrafiła na mnie krzyczeć. Za bardzo bała się mojej reakcji.
-Nie-odpowiedziałam. Moja siostra i ja wiedziałyśmy, że to koniec mojego imprezowania w samotności na najbliższe kilka dni. Widziałam jej smutek w oczach. Przytuliłam ją i na ucho szepnęłam:
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
-Dobra moje panie. Idziemy na spacer. Świeże powietrze dobrze nam zrobi. A tobie Franky zwłaszcza-powiedział Zayn, który przyszedł do salonu. Ubrany był w czarny sweter wkładany przez głowę, dżinsowe rurki, czarne wiązane buty. Jego śliczne brązowe oczy zasłaniały klasyczne Ray Bany.
-Wszyscy?- zapytała moja siostra z nadzieją w głosie. Wtedy miałaby możliwość porozmawiania z Niallem. Zayn potwierdzająco kiwnął głową, po czym podszedł do mnie wyciągając rękę w moim kierunku. Złapałam ją, po czym podniosłam się z łóżka i ruszyłam do holu gdzie stała już reszta osób. Harry przyglądał mi się, a ja z uśmiechem na ustach zapytałam:
-A gdzie są moje buty?
-Nie pamiętasz gdzie je położyłaś?- zapytał śmiejąc się na głos. Uśmiechnęłam się do niego smutno, na co on odpowiedział słodkim uśmiechem. Ręką wskazał mi gdzie leżą moje szare vansy. Ubierając je, kiwałam przecząco głową mówiąc do siebie pod nosem.
-Boże, nie wierzę. Całe życie z debilami. - rozśmieszyły mnie moje własne słowa, więc zaczęłam się głośno śmiać, na co Liam zareagował zdziwionym spojrzeniem.
Kiedy się ubrałam, całą grupą opuściliśmy dom chłopaków. Idąc oni zachowywali się jak grupka małych dzieciaków. Biegali, skakali i nie wiadomo co jeszcze. Nawet Louis, który ostatnio podobno zmienił się przez swoją dziewczynę stanął na środku ulicy i zaczął krzyczeć:
-Ktoś potrzebuje pomocy? Ale nie martwcie się. Supermen tu jest!
Z Alice szłyśmy pod rękę i śmiałyśmy się na głos z poczynań chłopaków. Grupka pięciu chłopaków… Może nie chłopaków. Są mężczyznami. Jednak ciężko jest mówić o nich jako mężczyznach. Po takim zachowaniu ciężko też mówić, że są normalni. Po prostu to grupka chorych na głowę chłopaków, którzy potrafią być prawdziwymi sobą mimo tego, że są na każdym kroku śledzeni. Położyłam głowę na ramieniu Alice i powiedziałam:
-Kocham cię.
-Ja ciebie też, F- odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Szliśmy do parku, który znajdował się niedaleko ich domu. Gdy tylko zobaczyli plac zabaw biegiem ruszyli na ślizgawkę oraz inne zabawki. „Może coś brali?”, pomyślałam, bo przecież będąc już dorosłymi osobami ciężko jest się zachowywać w tak zwariowany i dziecinny sposób. A może ja tylko tak nie potrafiłam.
-Franky, Alice! Chodźcie!- krzyknął Niall. Moja siostra ruszyła biegiem, do Liama, blondyna, Lou i Zayna, którzy bawili się na zjeżdżalni. Gdy Ali zauważyła, że mnie nie ma obok niej stanęła i odwróciła się w moją stronę.
-Chodź Franky!- krzyknęła do mnie, a ja przecząco kiwnęłam głową.- Nie jesteś wcale taka dorosła jak ci się wydaje!- krzyknęła ponownie i biegiem ruszyła do chłopaków. Rozejrzałam się po parku i zauważyłam, że panowała tu pustka. Żadnych młodych osób tylko same dzieci z rodzicami lub dziadkami. Może właśnie dlatego chłopacy lubili tu przychodzić. Moją uwagę przykuł Harry, który siedział na huśtawce i bujał się na niej. Ruszyłam w jego kierunku z uśmiechem na ustach. Zawsze ciągnęło nas do siebie. Chociaż może to mnie ciągnęło do niego, a on traktował mnie jak przyjaciółkę?
-Hej-powiedziałam do niego, siadając na drugą huśtawkę i zaczynając się bujać.
-Hej-odpowiedział, spoglądając na mnie. Po chwil poprawił swoje włosy charakterystycznym dla niego sposobem. Zaczęłam się głośno śmiać, a on ze smutkiem spojrzał na mnie.
-Przepraszam-powiedziałam, powstrzymując śmiech i lekko popychając go.- Jak wy to robicie?- zapytałam, po chwili milczenia.
-Ale co?- zapytał nie rozumiejąc mojego pytania.
-Bo mimo tego, że jesteście już dorośli umiecie się zabawić i zachowywać jak małe dzieci-powiedziałam.
- Każdy tak potrafi-dodał. - Nawet ty Franky.
-Ja tak nie potrafię Harry. Nie jestem wami. Nie jestem tobą- powiedziałam, ciągle się bujając.
-Krzyknij Franky- powiedział, a ja chciałam przerwać pytając się po co jednak on nie dał mi dojść do głosu.- Krzyknij. Tak dla zabawy.
-Aa!?- krzyknęłam cicho. Nawet on ledwo to usłyszał, ponieważ nastawił ucho.
-Głośniej!- krzyknął, że aż spojrzeli na nas obcy nam ludzie.
-Aa!- krzyknęłam, ale dla Harry’ego to nadal było za mało.- Aaaa!- wykrzyczałam, pozbywając się całej złości, która od kilku dni we mnie siedziała. Harry zaczął się śmiać i spoglądając na mnie tymi swoim ślicznymi i przyciągającymi oczami powiedział:
-Dobrze, że cię spotkałem.
-Ja też się cieszę Harry-powiedziałam, a on złapał mnie za rękę. Był to przyjacielski gest, dzięki któremu się uśmiechnęłam. Spojrzałam na Alice i Nialla, który siedzieli pod jednym z drzew. Ona z jednej strony, a on z drugiej. Rozmawiali i śmiali się. „To czas by być znowu szczęśliwym”, pomyślałam ściskając rękę mojego przyjaciela. Po chwili pociągnęłam go za rękę w stronę karuzeli, gdzie Zayn , Loui Liam się bawili. Dosiadłam się do nich, a Harry zaczął kręcić. Wszyscy podnieśliśmy ręce do góry krzycząc z radości. Jak dzieci. Bo przecież każdy to potrafi. Tylko trzeba się postarać.


Ja [Alice] obiecałam Franky, że coś dla niej zrobię. 
Po pierwsze chciałabym podziękować, za to, że przykleiła mi duuużą ilość zdjęć na ścianę <głównie chłopaków>. Jesteś mistrzem i jestem z ciebie dumna. 








Po drugie jest mi bardzo smutno, bo Franky zostawia mnie na baaardzo długo -.- i to mnie nie cieszy. Ale pamiętaj kup mi tam coś w Chorwacji <3 
A oto jak chłopacy reagują na to, że Franky wyjeżdża 
Ze smutku wory pod oczami -.- nie ładnie Franky... Oj nie ładnie ...





Niall nie dowierza.
+ Ale nie martw się kolego, ja cię pocieszę :) 




Zayn jest zdecydowanie na nie, jak widać po jego zachowaniu ! 





A Louis jest wściekły i myślę, że jest tylko jeden sposób by ci wybaczył  ^.^










kocham mocno <3 ~Alice 

7/25/2012

11 rozdział


Z perspektywy Alice w tle
Niechętnie przebudziłam się, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. Sięgnęłam po niego, znajdował się pod poduszką i odebrałam.
-Cześć Ali-powiedziała moja mama. Przetarłam zaspane jeszcze oczy i powiedziałam:
-Cześć mamo.
-I jak, szykujecie się z Franky do szkoły?- zapytała, a ja spojrzałam przerażona na godzinę. Była 7.18, a ja zapomniałam, że dzisiejszego dnia trzeba iść do szkoły. Szybko podniosłam się z łóżka  i zaczesałam włosy do tyłu.
-Tak. Właśnie skończyłam jeść śniadanie z Franky i zaraz jedziemy do szkoły-powiedziałam kłamiąc.
-To dobrze. Nie przeszkadzam wam. Miłego dnia-powiedziała odkładając słuchawkę. Rzuciłam swój telefon na łóżko i pobiegłam do pokoju swojej siostry sprawdzając czy ona tam jest. Niestety jej tam nie było. „Pewnie jeszcze nie wróciła z imprezy.”, pomyślałam idąc szybko do sypialni. Skakała na mnie Nala, która najprawdopodobniej chciała bym wyprowadziła ją na spacer. Jednak nie mogłam tego zrobić, gdyż musiałam śpieszyć się do szkoły. Podążyłam od razu do łazienki, gdzie weszłam pod prysznic. Tam całkowicie się umyłam. Owinięta ręcznikiem weszłam do garderoby, z której wyjęłam białą koszulę na długi rękaw, szary, dłuższy sweter z logiem szkoły, krótką spódniczkę i krawat w kratkę oraz szare zakolanówki. Dobrałam dla siebie do tego czarne jazzówki. Ubrałam się w wybrane dla siebie ciuchy, a następnie usiadłam przed toaletką i szybko zaczęłam suszyć swoje włosy. Co chwilę zerkałam na zegarek w telefonie. 7.31 , 7.33, 7.34. Kiedy skończyłam je dosuszać wczepiłam kokardę, a następnie wstałam i rozejrzałam się po sypialni, z nadzieją, że znajdę w tym bałaganie swój czerwony plecak. Gdy udało mi się go znaleźć zaczęłam pakować do niego swoje podręczniki i zeszyty przypominając sobie plan lekcji dzisiejszego dnia.
-Angielski, Francuzki, matematyka, historia, basen, basen, chemia-powtarzałam sobie na głos. Kiedy wszystko spakowałam wzięłam do ręki swojego białego iPhone’a i szybko opuściłam swój pokój. Zbiegając po schodach spojrzałam na godzinę, 7.46. Miałam nikłą szansę na to by zdążyć, ale mimo to wybiegłam z domu i biegiem ruszyłam w kierunku szkoły. Biegnąc o moją twarz uderzały małe krople deszczu. Sprawiały one, że moje rozgrzane ciało ochładzało się. Musiałam biec przez cały czas, gdyż moja szkoła znajdowała się daleko od mojego domu. Między innymi dlatego zawsze jeździłyśmy samochodem . Będąc już niedaleko spojrzałam na zegarek, który wskazywał 7.58. Przyśpieszyłam bojąc się, że nie wpuszczą mnie do szkoły. Niestety takie reguły panowały w prywatnej i elitarnej szkoły w Londynie. Zawsze o godzinie ósmej  rano metalowa brama została zamykana przez ochroniarza i jeżeli ktoś spóźni się chociaż jedną sekundę nie zostanie wpuszczony. To właśnie spotkało mnie dzisiaj. Dobiegłam do szkolnej bramy w momencie kiedy ona zamykana była przez rudowłosego mężczyznę ubranego w grubą, przeciwdeszczową kurtkę z napisem „OCHRONIARZ”.
-James, proszę wpuść mnie-powiedziałam do mężczyzny, który właśnie zamykał bramę na kłódkę.
-Sorry mała, ale nie mogę. Wiesz jakie są zasady-powiedział, siadając na krześle, które znajdowało się w pomieszczeniu, gdzie siedział całymi dniami.
-James- powiedziałam, próbując naśladować głos i zachowanie mojej siostry, kiedy to kiedyś spóźniłyśmy się do szkoły.- Załatwię ci to, co będziesz chciał-dodałam wiedząc, że nasz ochroniarz jest narkomanem. Pracował tu tylko dlatego, że sąd przydzielił mu prace społeczne za handel narkotykami. Mężczyzna spojrzał, na mnie zaciekawionym wzrokiem. Jednak wiedziałam, że moja propozycja nie zadziała, ponieważ nie byłam Franky.
-Przepraszam Alice, ale mam kontrolę jutro. Muszę być czysty. Naprawdę przepraszam-powiedział wkładając do uszu słuchawki.
-James proszę- powiedziałam po raz ostatni jednak on nie zwracał na mnie uwagi, ponieważ zatracił się w muzyce i gazecie. Walnęłam ręką w bramę i odwróciłam się chcąc ruszyć do domu. Jednak zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy stoi chłopak i mi się przygląda. Ubrany był w turkusowy sweterek wkładany przez głowę, niebieskie rurki i białe Nike’i.  Znałam go, więc ruszyłam w jego kierunku. On także zaczął iść w moją stronę.
-Ładny mundurek-powiedział Niall, wskazując na mnie ręką.
-Dzięki-odpowiedziałam, zaczesując ręką włosy za ucho. Często tak robiłam gdy ktoś prawił mi jakiś komplement.
-Czemu nie w szkole?- zapytał, chowając ręce do kieszeni spodni i spoglądając w ziemię. Nie często patrzył mi prosto w oczy gdy rozmawialiśmy.
-Spóźniłam się kilka sekund, a oni już mnie nie wpuszczają-odpowiedziałam krzyżując ręce na piersi i spoglądając na szkołę.
-No tak, prywatna szkoła-powiedział śmiejąc się pod nosem.
-A ty gdzie się wybierasz?- zapytałam dziwiąc się, że Niall jest tak wcześnie na mieście. „Pewnie idzie po jedzenie.”, pomyślałam uśmiechając się w myślach. On jadł zawsze. Kiedy tylko miał okazję brał coś do swoich rąk i to jadł. Zazdrościłam mu, że bez opamiętania mógł pochłonąć się w jedzeniu oraz tego, że nie mimo tego, że zjadał miliony kalorii jednego dnia to nie było widać, że utył.
-Idę do szpitala św. Józefa-odpowiedział, lekko zerkając na mnie. Jednak szybko odwrócił wzrok.
-Po co?- zapytałam, nie rozumiejąc po co on miał iść do szpitala.
-Jako super znana gwiazda-powiedział z lekkim i ledwo wyczuwalnym sarkazmem.- Zgłosiłem się do pomocy charytatywnej. Idę odwiedzić dzieci chore na raka i różne takie-dodał, a ja poczułam w sercu ucisk. Niall naprawdę był dobrym chłopakiem ze złotym sercem.
-Chcesz iść ze mną?- zaproponował, a ja zdziwiona spojrzałam na niego. On uśmiechnął się i dodał.- Co będziesz w domu siedzieć. No chodź.
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że mi się przygląda. Lubiłam kiedy to robił, ponieważ  robił to z wielkim zaciekawieniem. Uśmiechnęłam się i potwierdzająco kiwnęłam głową. Na jego twarzy także pojawił się uśmiech i powolnym krokiem ruszył w kierunku szpitala.
-Ale idziemy tak teraz?- zapytałam, kiedy patrzyłam jak idzie.
-Tak. O 8.25 muszę być na miejscu-odpowiedział, a ja spojrzałam na siebie. Nie lubiłam chodzić w mundurku szkolnym na mieście. Ludzie z publicznych szkół uważali nas za snobów, dla których liczy się tylko kasa.
-Ale ja jestem w mundurku!- krzyknęłam do Horana, który właśnie się zatrzymał.
-Oj chodź-powiedział Niall, spoglądając na mnie.- Ładnie wyglądasz-dodał, a ja z jękiem ruszyłam w jego stronę. Chłopak czekał na mnie, a gdy doszłam do niego objął mnie ramieniem i powiedział.
-Nie martw się. Ładnemu we wszystkim ładnie.
Nic nie odpowiedziałam tylko ponownie uśmiechnęłam się. Tylko Niall potrafił na mojej twarzy wywoływać co chwilę uśmiech. Czułam się przy nim normalnie. Tak jakbym nigdy nie miała żadnych problemów. Jednak kiedy się rozstawaliśmy to wszystko powracało. Na nowo przytłaczało mnie swoim ciężarem.
-Jesteś wspaniały, wiesz o tym?- powiedziałam do Nialla. Chłopak zerknął na mnie i potwierdzająco kiwnął głową. Oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Horan śmiejąc się jeszcze pod nosem zwrócił się do mnie, mówiąc:
-Szkoda, że musieliśmy wyjechać z Batley wcześniej. Lubiłem koło ciebie spać. Chociaż czasem się rozpychałaś.
-Ej… Ty często gadałeś przez sen jakieś głupoty, a nie marudziłam-powiedziałam, popychając go lekko. Chłopak znowu zaśmiał się, a po chwili powiedział:
-Jesteśmy na miejscu.
Spojrzałam na nowoczesny szpital, w którym leczone głównie były dzieci. Oboje głośno westchnęliśmy przed wejściem do środka. Bałam się tego co mogłam ujrzeć. Weszliśmy do środka i Niall zwrócił się do siwowłosej staruszki, która stała na recepcji i przeglądała różne papiery. Ja usiadłam na krzesło i rozejrzałam się po głównym holu. Głównie ujrzeć można tu było rodziców, którzy załatwiali jakieś sprawy z lekarkami i lekarzami. Także można było zobaczyć tutaj parę, kobietę i mężczyznę pijących kawę lub płaczących. Może właśnie w tym momencie dowiedzieli się, że ich dziecko jest nieuleczalnie chore lub właśnie popadło w jakąś inną chorobę. Pamiętam jak sama znalazłam się w tym szpitalu. Moi rodzice zapewne także tutaj siedzieli i płakali. Nie dziwiłam się im. Sama wtedy płakałam całymi dniami.
-Chodź-powiedział do mnie Niall, wyrywając mnie z rozmyśleń.- Czekają na nas na trzecim piętrze.
-Chyba na ciebie-poprawiłam go, a on ze skwaszoną miną wzruszył ramionami. Schodami ruszyliśmy na trzecie piętro, gdzie Niall miał odwiedzić chore dzieci. Idąc przypomniał mi się moment, gdy z moją siostrą i Blanką biegłyśmy za Francaisem do ich dziadka. Ten dzień nie był jednym z najlepszych.
-Byłaś tu kiedyś?- zapytał blondyn. Potwierdzająco kiwnęłam głową. Wiedziałam, że chce on zapytać mnie dlaczego, jednak domyślił się, że nie odpowiem na jego pytanie. Gdy znaleźliśmy się na trzecim piętrze przy drzwiach przywitał nas młody mężczyzna z brązowymi, lekko odstającymi włosami, dwudniowym zaroście, klasycznymi okularami oraz charakterystycznymi kośćmi policzkowymi. Na jego białym kitlu przyczepiona była plakietka z napisem „Dr. Tomas Godwill”.
-Witam. Niall Horan- powiedział mój przyjaciel ściskając dłoń lekarza.- A to moja przyjaciółka, Alice Williams.
-Miło mi-rzekł ściskając moją szczupłą dłoń.- Tomas Godwill. Dzieci czekają w sali zabaw-powiedział i ręką wskazał na pomieszczenie znajdujące się na samym końcu korytarza. Widziałam trzy główki, które wystawały zza progu i przyglądały się nam. Niall chyba także je zauważył, ponieważ pomachał im, a one w tym samym momencie szybko schowały się.  Ruszyliśmy za doktorem. Horan dołączył do niego i o czymś zaczęli rozmawiać, a ja szłam za nimi. Przyglądałam się salom, które znajdywały się naprzeciwko siebie. Wszystkie były puste, jednak w jednej leżała brązowowłosa dziewczyna, która spała. A może udawała? Chciałam jej się przyjrzeć, ponieważ kogoś mi przypominała, jednak musiałam iść za Niallem. Weszliśmy do sali zabaw, a tam zauważyliśmy dużą grupę dzieci. Byli między szóstym a szesnastym rokiem życia. Wszystkie zaczęły krzyczeć kiedy zauważyli farbowanego blondyna. Na ten widok on uśmiechnął się. Stanęłam obok niego i Dr. Godwilla, gdy ten zaczął mówić.
-Dzieci proszę o spokój-powiedział, zachrypniętym lekko głosem. Dzieciaki uspokoiły się, a on zaczął mówić dalej.- To jest jak zapewne wiecie, Niall Horan. Dzisiejszego dnia przyszedł was odwiedzić.
-Hej-powiedział mój przyjaciel, machając do nich ręką. Nic więcej nie powiedział. Nie dziwiłam się mu, ponieważ sama nie mogłabym w takim momencie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Widok chorych dzieci sprawiał, że w sercu pojawiał się ból. Co któraś dziewczynka zamiast włosów, na głowie miała przywiązaną chustkę. Chłopacy chodzili w różnych czapkach. Niektóre osoby jeździły na wózkach inwalidzkich. Podłączone one były do kroplówek czy nawet nie wiem czego. Większość  osób, głównie dziewczyn płakało widząc Nialla. Zapewne słuchały muzyki jego zespołu. Dużo osób robiło zdjęcia swoimi telefonami lub aparatami. Dla nich spotkanie swojego idola było czymś wspaniałym. Może właśnie to było ich największe marzenie? By przed śmiercią spotkać swojego ulubionego piosenkarza?
-Cieszę się, że mogłem tu dzisiaj do was przyjść-powiedział Niall, a do niego podbiegła mała dziewczynka. Chłopak ukucnął, a ona wtuliła się w jego ramię płacząc. Ubrana była w białą koszulkę na krótki rękaw, różową spódniczkę baletnicy, białe rajstopy w serduszka, tego samego koloru balerinki i niestety na głowie miała różową chustkę. Wyglądała na może osiem, dziewięć lat. Płakała i to najprawdopodobniej z radości. Widok takiej sceny sprawił, że do moich oczu napłynęły łzy. W Nialla błękitnych oczach też można je było dostrzec. Lecz on musiał zachować spokój. Ręką otarł oczy i zapytał się dziewczynki:
-Jak masz na imię?
-Naomi- odpowiedziała, odsuwając się od niego. Uśmiechnęła się, gdy on w delikatny sposób otarł jej łzę.
-Słodkie imię-powiedział, a na jej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech niż przed chwilą.
-Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?- zapytała, a on potwierdzająco kiwnął głową. Wziął ją na ręce i przytulił. Przed szereg dzieci i kilku dorosłych wyszła kobieta z blond włosami. Najprawdopodobniej była to mama Naomi. Zaczęła aparatem robić im zdjęcia. Ruszyłam na tył sali siadając na krześle i przyglądając się całej sytuacji. Co chwilę podchodzili kolejni fani Nialla i robili sobie z nim zdjęcia. On z nimi także rozmawiał. Rozejrzałam się po sali. Gabinet był w odcieniach błękitu. Nad drzwiami wisiał, luźny plakat z napisem „Witamy!”. W pokoju znajdowało się wiele zabawek, gier planszowych oraz poukładane w równym rzędzie stół na którym znajdowało się wiele ciast, słodyczy oraz inne przekąski. To nie było idealne miejsce dla kogoś kto nienawidził jeść. Spojrzałam na mojego przyjaciela, który uśmiechnięty był od ucha do ucha. Cały czas podchodziły do niego kolejne osoby i prosiły o autografy, zdjęcia czy nawet o to, by zaczął obserwować je na Twitterze. Wiele dziewcząt było w moim wieku, może o rok młodsze. Kiedy Niall dał jednemu z chłopców autograf i zrobił sobie z nim zdjęcie podszedł do ciemnoskórej dziewczynki, która siedziała na wózku inwalidzkim i podłączona była do kroplówki. Nie chorowała ona na raka, ponieważ na głowie miało afro ciemnych włosów. Kiedy mój przyjaciel odezwał się do niej ona uśmiechnęła się i pokazała swoje równe białe ząbki. Do oczu napłynęły jej łzy, kiedy to Niall przytulił ją i pocałował w policzek. Szybko odwróciłam wzrok i zauważyłam, że koło mnie siedzi blond włosa dziewczynka. Włosy miała krótko oraz równo obcięte. Ubrana była w bluzkę w różnokolorowe paski, dżinsowe rybaczki oraz różowe adidasy. Oczy miała koloru mocno brązowego. Wokół ust pobrudzona była czekoladą. Wyglądała na może sześć lat. Zajadała się murzynkiem. Kiedy zauważyła, że jej się przyglądam w moją stronę wyciągnęła małą, pulchną dłoń, na której znajdowało się ciasto. Chciała, bym się nim poczęstowała. Jestem głodna, tak jak zawsze, jednak nie miałam najmniejszej ochoty jeść tak tuczącego ciasta. Szybko wstałam, zakładając na swoje ramię swój plecak i opuszczając salę. Niall nawet nie zauważył, że go zostawiłam. Idąc przez korytarz moją uwagę ponownie przykuła dziewczyna, która kogoś mi przypominała. Tym razem nie spała, a siedziała i robiła coś w swoim telefonie. Przez chwilę wahałam się, ale w końcu ruszyłam w stronę jej pokoju. Stanęłam w progu i zapukałam w otwarte drzwi. Dziewczyna spojrzała na mnie, a ja zapytałam:
-Mogę wejść?
-Pewnie-odpowiedziała, chociaż mnie nie znała. Odłożyła swój telefon na stolik znajdujący się obok, a ja usiadłam na krzesło. Położyłam swój plecak na ziemię i zwróciłam się do brązowowłosej dziewczyny, która miała oczy koloru piwnego.
-Jestem Alice Williams, możesz mnie nie znać…- zaczęłam, ale ona mi przerwała.
-Znam cię. Należysz do elity Rossall School, wraz ze swoją siostrą, przyjaciółką i dwójką chłopaków-powiedziała, a ja zszokowana spojrzałam na nią.
-Skąd wiesz?- zapytałam nie rozumiejąc całej tej sytuacji.
-Chodzę tam do szkoły-powiedziała drapiąc się po ręce. Spojrzałam na jej nadgarstki zastanawiając się czy może się tnie, jednak nie zauważyłam tam żadnych blizn.-  A ta w ogóle jestem Emily Parker-dodała, a ja uścisnęłam jej dłoń.
-Co tu robisz?- zapytałam się jej. Ona spojrzała na mnie i ręką zaczesała włosy za ucho. Jej gest był podobny do tego który sama często wykonuję.
-Mogę ci zaufać?- zapytała, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową.- Mam anoreksję-powiedziała, spoglądając od razu za okno. Zauważyłam, że w oczach ma łzy. Sama wiedziałam, że ciężko wypowiedzieć jest te słowa.
-Ile masz lat?- zapytałam się jej, a ona szybko odpowiedziała.
-Trzynaście.
-Nie rób tego. Jesteś jeszcze dzieckiem, a to niszczy twój organizm. Wiesz jak kończy się niejedzenie przez niecałe dwa dni? Omdleniem. Pewnie dlatego tutaj jesteś. Twoi rodzice nie wiedzieli, że na to chorujesz, aż nie zemdlałaś. Krzywdzisz nie tylko siebie, ale także swoich znajomych, bliskich, rodzinę. Wiem, że jest ciężko, ale musimy sobie jakoś radzić, bez popadania w choroby.
-Ja o tym doskonale wiem! Ale dzięki temu będę idealna-powiedziała, kiedy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Szybko ją otarła i dodała.- Skąd ty to wszystko wiesz. Czy ty... - zaczęła, a ja przerwałam jej odpowiadając ciche:
-Tak.
-Ty?!- zapytała, lekko podnosząc głos.- Jesteś Alice Williams. Należysz do elity szkoły, wszyscy zazdroszczą ci urody, charakteru, stylu, znajomych, przyjaciół. Masz zapewne wspaniałą rodzinę, która chce byś zawsze była szczęśliwa. Jesteś siostrą Franky, TEJ Franky. Dlaczego TY, to robisz?- zapytała, nie pojmując całej tej sytuacji.
-Bo nie jestem idealna-powiedziałam, gdy do oczu napłynęły mi łzy. Zrozumiałam, że Emily przypomina mi mnie. Wzięłam z podłogi swój plecak i opuściłam pokój trzynastoletniej dziewczyny. Kiedy z niego wyszłam wpadłam na Nialla, który właśnie zakończył swoje spotkanie.
-O, Ali tu jesteś. Szukałem cię. Możemy już iść-powiedział i ruszyliśmy w kierunku schodów, którymi przyszliśmy. Schodząc na parter nie rozmawialiśmy. W ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy wracając. Nie miałam na to ochoty. Na dworze było szarawo, co oznaczało, że zaraz powinno zacząć padać. Gdy szliśmy Niall cały czas mi się przyglądał. W pewnym momencie złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Spojrzałam na jego twarz. W oczach malował się smutek, który najprawdopodobniej spowodowany był moim zachowaniem.
-Alice co się stało?- zapytał z troską głosie.
-Nic-odpowiedziałam, odwracając wzrok i zamykając z całej siły oczy. Nie chciałam by zobaczył, że płaczę. Chłopak najprawdopodobniej zauważył, że próbuję powstrzymać łzy, ponieważ przytulił mnie.
-Gdyby nic się nie stało, to nie byłabyś taka roztrzęsiona. Wiesz, że chcę być twoim przyjacielem?- zapytał, a ja kiwnęłam potwierdzająco głową.- To dlaczego nigdy nie powiesz mi całej prawdy? Dlaczego ciągle coś przede mną ukrywasz? Ja wobec ciebie jestem w zupełności szczery.
„Boże Niall.”, pomyślałam. Nie chciałam mówić mu dzisiaj tego. Jeszcze nie byłam na to gotowa.
-Powiedz mi co robię nie tak-powiedział, odsuwając mnie od siebie. Złapał mnie za rękę i spojrzał mi prosto w oczy.- Dlaczego nie potrafisz mi zaufać?- zapytał, gdy załamał mu się głos. Spojrzałam na niego.
-Potrafię, jednak jeszcze nie teraz-powiedziałam i puściłam jego rękę. Zaczęłam biec w kierunku swojego domu, zostawiając Nialla. Źle postąpiłam, jednak nie potrafiłam wyznać mu całej prawdy. Jeszcze nie teraz. Mogłabym, jednak boje się jego reakcji. Biegłam cały czas w kierunku domu z nadzieją, że zastanę tam Franky. Właśnie teraz jej potrzebowałam najbardziej. Kiedy dobiegłam mocno oddychałam. Wyjęłam klucz z plecaka i przekręciłam szybko zamek. Wbiegając do domu z trzaskiem zamknęłam drzwi i biegnąc po schodach miałam nadzieję, że zastanę Franky w jej pokoju. Na szczęście była tam i siedziała na swoim łóżku. Jej pokój był

duży, jasny i w odcieniach brązu i bieli. Znajdowała się tam minimalna ilość rzeczy. Łóżko było dwuosobowe i mahoniowe z zawsze rozrzuconą pościelą. Nad nim przestronne okno wychodzące na główną ulicę. Obok mały stolik nocny, na którym zawsze znajdowała się paczka papierosów, zapalniczka oraz zdjęcie Francaisa. Obok jest stos czasopism, a na nim nocna lampka. Na ścianie powieszony łapacz snów. Na ziemi w rogu sypialni znajduję się okrągłe akwarium z dwoma, złotymi rybkami. Usiadłam obok niej i zauważyłam, że zdjęcie, które zawsze stało na nocnym stoliku znajduję się w rękach mojej starszej siostry. Spojrzałam na fotografię Francaisa. Chłopak patrzył przed siebie i ubrany był w szary sweter i czarną marynarkę. Miał kilkudniowy zarost oraz rozczochrane włosy. Na szyi wisiał wisiorek, który dał mu dziadek i on nigdy go nie zdejmuje. Franky, nie spoglądając nawet na mnie zaczęła mówić: 
-To zdjęcie zrobiłam mu z ukrycia. Byliśmy wtedy na jednej z pierwszych randek.
Po tych słowach spojrzała na mnie i zdziwiona zapytała.
-Czemu płakałaś?
-Po prostu… Dlaczego nie potrafię mu tego powiedzieć? Chciałabym, ale nie potrafię-powiedziałam, a ona z chytrym uśmiechem na ustach powiedziała.
-Boisz się, że po tym on cię odrzuci-po tych słowach przytuliła mnie, a ja odwzajemniłam jej uścisk.
-A ty jak się trzymasz?- zapytałam ją.
-Głowa mnie trochę boli. Za dużo…- zaczęła lecz ja jej przerwałam.
-Wiesz, że chodzi mi o Francaisa- powiedziałam, a ona tylko westchnęła. Nie lubiła rozmawiać na jego temat.- Musisz chodzić do szkoły-powiedziałam do niej, a ona nic sobie z tego nie zrobiła. Znowu zaczął się etap, że milczała. Wiedząc, że dalsza rozmowa nie ma sensu opuściłam jej pokój i poszłam do swoje sypialni. Tam zdjęłam swój szkolny mundurek i ubrałam się w szary dres i zwykły biały T-shirt. Opuściłam swoją sypialnię i gdy zaczęłam schodzić po schodach usłyszałam, że rozbija się szkło. Najprawdopodobniej Franky rozbiła zdjęcie Francaisa. Przewróciłam oczyma i ruszyłam w kierunku kuchni. Wyjęłam z lodówki Nuttelę, której nie jadłam od prawie czterech miesięcy. Usiadłam  na krzesło i odkręciłam słoik. Zaczęłam przyglądać się czekoladowej mazi, kiedy to nagle zadzwonił nasz domowy. Niechętnie wstałam i odebrałam.
-Halo?- zapytałam.
-Dzień dobry tutaj pani Fray, dyrektorka Rossall School. Czy mam przyjemność z którymś z rodziców Alice i Francesci Williams?- zapytała dyrektorka mojej szkoły. Wiedziałam, że zapewne chce poinformować naszych rodziców, że dzisiejszego dnia obie nie byłyśmy w szkole. Babcia mówiła zawsze, że podobny głos mam do mamy. „Może warto spróbować?”, pomyślałam i odpowiedziałam.
-Tak, z tej strony Portia Williams.
-Pani Portio dzisiaj Francesca i Alice nie pojawiły się na zajęciach lekcyjnych. Chciałam się dowiedzieć dlaczego.
-Tak, wiem i przepraszam. Obie niestety zatruły się czymś. Na szczęście z Alice jest już lepiej i jutro powinna pojawić się w szkole, ale z Francescą jest gorzej. Jutro z mężem jedziemy z nią do lekarza. Najprawdopodobniej nie pojawi się ona do końca tygodnia. Także proszę o usprawiedliwienie ich nie obecności.
-Dobrze. Dziękuję i przepraszam-powiedziała moja dyrektorka odkładając telefon. Spojrzałam na słoik Nutteli. Chciałam zjeść chodź jedną łyżeczkę. Jednak nie potrafiłam. Kosztowało mnie to za dużo.

i jest 11 rozdział. Z dziewczynami zastanawiamy się nad jedną rzeczą. Na samym początku miałyśmy tutaj po 40-30 komentarzy. Teraz mamy zaledwie 20. Czy te opowiadanie wam się podoba? Bo jeśli nie to nie ma sensu byśmy to pisały.

7/22/2012

10 rozdział

Z perspektywy Blanki  w tle
-Babciu,  idź do domu - powiedziałam do siwowłosej staruszki, która prawie cały dzień spędziła przy szpitalnym łóżku dziadka. Moja opiekunka mimo zmęczenia i tak zapewne w domu nie zmruży oka nawet na minutę. Sama spałam od dwóch dni jakieś trzy godziny. Nerwy i strach uniemożliwiały nam normalne i codzienne życie. Moja babcia uśmiechnęła się do mnie i opuściła pokój. Ja usiadłam na jednym z dwóch krzeseł i zaczęłam przyglądać się mojemu choremu dziadkowi. Odkąd jest w szpitalu ani razu się nie obudził. Lekarze mówili, że to normalne u człowieka w jego wieku. Jako 76-letnia osoba i tak podobno bardzo dobrze się trzyma. Mówili także, żebyśmy się nie martwiły z babcią. Jednak żyjemy w ciągłym strachu, że wszystko może się źle potoczyć. Gdybym miała teraz stracić swojego dziadka, nie wiem jak poradziłabym sobie w życiu. Mój opiekun jest dla mnie wszystkim i to właśnie z nim mam najwięcej wspomnień.
-Dziadku-powiedziałam, gdy do oczu zaczęły napływać mi łzy. Złapałam go za rękę i rozejrzałam się po sali. Światła nie były zapalone, a ciemną sale oświetlała uliczna lampa, której blask wpadał akurat do tego okna.
-Nie możesz mnie zostawić-powiedziałam, a po policzkach zaczęły mi spływać łzy. Tyle wspomnień wiązało się z tą jedną osobą. To dziadek zawsze troszczył się o mnie i chciał żeby niczego mi nie brakło. Z całych sił próbował zastąpić mi ojca, którego nie miałam. Oczywiście udało mu się to. Kupował mi wszystko o co prosiłam, pozwalał wyjeżdżać na różne wyjazdy. A ja odpłacałam mu się jednym, wielkim kłamstwem. Uważał, że mój brat i ja jesteśmy osobami poukładanymi i rozsądnymi, którzy nie śpieszą się do spożywania alkoholu. Nie przypuszczał nawet, że któreś z nas może palić marihuanę. Jednak dowiedział się o Francaisie. Z niedowierzenia i z szoku dostał zawału, który o mały włos nie doprowadził do jego śmierci. Babcia jest wściekła na swojego podopiecznego, lecz żałuje tego co wypowiedziała w jego kierunku. Dzwoniła do niego i chciała go przeprosić lecz on nie odbierał od niej telefonu. Do mnie czasem napisał by dowiedzieć się co u dziadka. Ale nie dziwie mu się, że nie chce rozmawiać z babcią. Po słowach jakie wypowiedziała w jego kierunku zapewne postąpiłabym tak samo. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że babcia sądzi, że ja jestem czysta, i że nie miałam zielonego pojęcia o narkotykach mojego brata. Puściłam rękę swojego dziadka i położyłam głowę na łóżku. Mój dziadek spokojnie oddychał, co mnie upewniało w myśli, że wszystko może być w porządku. Zamknęłam oczy i poczułam, że tylko tutaj chodź na chwilę mogę usnąć. W domu uniemożliwiał mi to strach i samotność, które nie dawały mi spokoju. Jak zwykle, przed uśnięciem wypowiedziałam krótkie słowa do pana Boga, „Proszę, nie zabieraj mi go.”. Następnie wciągnęła mnie czarna otchłań.
Z niewiarygodnym pośpiechem obudzili mnie lekarze, którzy natychmiastowo kazali opuścić mi pokój mojego dziadka. Na samym początku nie rozumiałam całej tej sytuacji, ale gdy tylko zauważyłam, że tętno mojego dziadka przyśpiesza zrozumiałam co właśnie może się wydarzyć. Popadłam w histerię i zaczęłam krzyczeć.
-Nie! Nigdzie nie idę! Muszę tu zostać!
Jednak lekarz kazał pielęgniarce wyprowadzić mnie siłą. Dwie drobne kobiety złapały mnie i z wielką siłą wyprowadziły z pokoju mojego dziadka. Pielęgniarki z powrotem weszły do sali i gdy próbowałam otworzyć drzwi, by wejść do środka okazało się, że są zamknięte. Szybko podeszłam do wielkiej szyby i zaczęłam przyglądać się całej sytuacji. Trójka lekarzy oraz dwie pielęgniarki w jakikolwiek sposób próbowali uratować mojego dziadka. Jednak widziałam, że ich akcja ratunkowa jest bez znaczenia. Urządzenie zaczęło pokazywać prostą linię. Nawet przez szybę i grubą ścianę słyszałam charakterystyczny dźwięk, który oznacza, że osoba podłączona do tej maszyny nie żyje. Zaczęłam płakać jeszcze mocniej niż przed chwilą. Rękoma uderzałam w szybę, krzycząc do lekarzy by cokolwiek zrobili. Jednak oni bezwładnie spojrzeli na mnie i z ruchu ich ust zrozumiałam, że mówią przepraszam. Pogrążona w rozpaczy zsunęłam się po  ścianie. Zgarnęłam rękoma włosy do tyłu i szybko oddychałam. Próbowałam wmówić sobie, że jest to jakiś głupi sen, jednak wiedziałam ,że tak nie jest. Sięgnęłam po telefon, który znajdował się w tylnej kieszeni moich spodni i przez łzy wykręciłam tak dobrze znany mi numer. Czułam jak do moich ust wpadają słone łzy, przez które ciągle kaszle. Mój brat odebrał, a ja wyszeptałam tylko ciche:
-Umarł.
W odpowiedzi usłyszałam, że telefon upada na ziemię i rozmowa zostaje zakończona. Sama także rzuciłam swoim iPhone’m. Przeleciał przez cały korytarz rozpadając się na kawałki. Pogrążona w rozpaczy zamknęłam oczy i zaczęłam marzyć, by to wszystko było tylko głupim wymysłem mojej chorej wyobraźni.
-Blanca, Blanca. Obudź się- powiedział głos, który wyrwał mnie z tego strasznego snu. Przerażona spojrzałam na osobę, która mnie obudziła i zobaczyłam, że jest nią Liam, który w ręce trzyma styropianowe kubki ze Starbucks’a oraz opakowanie, małych, maślanych bułeczek. Przerażona tym co przed chwilą wydarzyło się w moim śnie wstałam i pośpiesznie przytuliłam Liama i zaczęłam płakać mu w ramię. Chłopak zdziwiony moim zachowaniem zaczął mnie pocieszać:
-Blanca wszystko będzie dobrze. Nie martw się.
-Nie o to chodzi-powiedziałam, ocierając łzy i odsuwając się od niego.- Miałam zły sen, ale nie chcę o tym mówić- dodałam.
-Ale już w porządku?- zapytał siadając na fotel znajdujący się w rogu pokoju. Obok był stolik i jeszcze jeden fotel na który usiadłam.
-Tak-odpowiedziałam, sztucznie uśmiechając się do niego. Miałam nadzieję, że nie będzie roztrząsał tego tematu, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty opowiadać tego co przeżyłam w tym śnie.
- Przyniosłem ci kawę-powiedział przesuwając w moją stronę styropianowy kubek.
-Caramel Macchiato?- zapytałam, biorąc łyk ciepłego jeszcze napoju. Rozgrzał mój zziębnięty organizm. Może te dreszcze wywołane były przez strach? Sama nie byłam już tego wszystkiego pewna.
-Tak. Wiem, że właśnie ją lubisz najbardziej-odpowiedział uśmiechając się słodko.- Mam jeszcze bułeczki. Wiem, że pewnie mało teraz jesz-dodał podając mi jedną bułeczkę. Wzięłam ją do ręki i od razu odgryzłam kawałek, ponieważ ostatnim moim posiłkiem było jabłko, które zjadłam gdy wczoraj wróciłam rano ze szpitala. Bułka była miękka i bardzo smaczna.
-Jestem ci już winna dwie kawy-powiedziałam do Liama, gdy skończyłam jeść. On podał mi następną bułkę i napił się łyka swojego napoju.
-Dlaczego?- zapytał, nie pamiętając zapewnie naszego pierwszego spotkania.
-Pierwszą kawę kupiłeś mi w Aspen. Właśnie tam się poznaliśmy-odpowiedziałam, gryząc bułkę. Liam słodko się uśmiechnął. Najprawdopodobniej przypomniał sobie tą śmieszną scenę.
-Pamiętam-powiedział.- Stałaś przede mną w kolejce i cały czas poprawiałaś grzywkę. W końcu powiedziałem ci, że dobrze wygląda-dodał, śmiejąc się.
-Dobry sposób na podryw-dodałam, uśmiechając się. Od kilku dni na moich ustach rzadko występował uśmiech.
-Nie chciałem cię poderwać-rzekł pośpiesznie.
-Yhy- powiedziałam z sarkazmem, popijając kawę.
-A gdybym jednak chciał w ten sposób cię poderwać, zadziałało by?- zapytał, zastanawiając się czy taki sposób może zawrócić dziewczynie w głowie.
-Może- powiedziałam przeciągając wyraz. Liam, lekko zawstydzony spojrzał na mnie, a gdy zauważył, że mu się przyglądam odwrócił wzrok w innym kierunku. Zaczęłam się jemu przyglądać. Ubrany był dzisiaj w czerwoną koszulę w kratę, dżinsowe rurki i białe conversy, na których wygrawerowane miał swoje inicjały.
-A jak się ogólnie trzymasz?- zapytał się mój przyjaciel, który wyrwał mnie z moich rozmyśleń.
-Mogło być gorzej-odpowiedziałam zerkając na leżącego na szpitalnym łóżku dziadka. Wyglądał niewinnie. Tak jakby to była jedna z wielu jego popołudniowych drzemek.
-A dziewczyny. Masz z nimi jakikolwiek kontakt?- dopytywał się.
-Alice codziennie przychodzi do mnie nawet na pięć minut. Franky podobno po tym jak wyjechał Francis cały czas chodzi na jakieś imprezy-odpowiedziałam, wyobrażając sobie moją przyjaciółkę, która szaleje pod nieobecność rodziców. Jej opiekunowie wyjechali wczoraj na dwa tygodnie na spotkania biznesowe oraz by załatwić parę spraw rodzinnych. Zabrali ze sobą małą Cece, więc Franky i Ali są same w domu.
-Słyszałem, że Francis musiał wyjechać. Podobno twoja babcia była bardzo zdenerwowana tym, że twój brat miał w domu narkotyki-dodał Liam, a w moich oczach pojawiły się łzy. Kiedy dowiedziałam się, że w tak ciężkim dla mnie momencie mój brat, który jest mi bardzo bliski ma mnie zostawić zaczęłam mocno płakać. To była najgorsza chwila w moim życiu. Ten dzień definitywnie był moim najgorszym. Chciałam odpowiedzieć Liamowi, jednak spojrzałam w stronę drzwi, które się otworzyły. Na początku pomyślałam, że jest to któraś z pielęgniarek, ale zdziwiłam się gdy zobaczyłam, że jest to Franky. Ubrana ona była w fioletowe, wytarte rurki, beżowy dłuższy sweter z podwiniętymi rękawami i beżowe krótkie conversy. Usiadła na krześle, które znajdowało się przy łóżku mojego dziadka i spojrzała na mnie. Z jej twarzy ciężko było odczytać jakiekolwiek emocje.
-I jak z nim?- zapytała, wskazując głową lekko na dziadka.
-Podobno coraz lepiej-odpowiedziałam chcąc napić się kawy. Jednak styropianowy kubek okazał się pusty.
-Obudził się chociaż raz?- dopytywała się cały czas.
-Nie-odpowiedziałam, spoglądając w podłogę.
-To źle-powiedziała do siebie Franky. Złapała mojego dziadka za rękę i lekko ją poklepała.- Mam nadzieję, że wróci pan do zdrowia.
Po tych słowach F delikatnie odłożyła jego dłoń na łóżko i wstała ruszając w stronę drzwi.
-Gdzie teraz idziesz?- zapytał Liam, nie rozumiejący zachowania mojej przyjaciółki. Ja byłam przyzwyczajona do takich poczynań Williams.
-Na imprezę- odpowiedziała zatrzymując się i odwracając głowę w naszą stronę. Następnie z uśmiechem na ustach opuściła pokój idąc dumnym krokiem. Przyglądaliśmy się jej, jak przechodziła obok szyby. Gdy straciliśmy ją ze wzroku zdziwiony Liam, powiedział:
-To była bardzo dziwna sytuacja.
-To była sytuacja w stylu Francescy Elisabeth Williams-powiedziałam, a Liam zdziwionym wzrokiem przyglądał mi się.
-Co masz na myśli?- zapytał.- Odreagowuje tak to, że Francais wyjechał? Tęskni za nim?
-Nie. Ona nigdy go nie kochała. Po prostu nasi rodzice od najmłodszych lat mówili nam, że oni powinni być razem. I tak w końcu się stało. Franky, gdy coś w jej życiu zaczyna się komplikować i jeśli czegoś się boi musi to jakoś odreagować. Niektórzy uspokajają się czytając książkę, czy słuchając muzyki. Ona idzie na imprezę i szaleje. Nie zawsze tak robiła-powiedziałam, gdy w głowie pojawiły się obrazy związane ze wspomnieniami.
-A od kiedy tak ma?- zapytał Liam.
-Od wtedy gdy Al….- zaczęłam, ale ugryzłam się w język przypominając sobie, że Liam jak i reszta chłopaków nie wiedzą nic na temat choroby młodszej Williams.
-Co z Alice?- zapytał po raz kolejny mój przyjaciel.
-Gdy z Alice zaczęły dziać się dziwne rzeczy- powiedziałam, ale szybko dodałam.- Ale to nie ważne. Taka jest już Franky i trzeba przyzwyczaić się do tego.
Liam nic nie odpowiedział, tylko położył swoją głowę na oparcie fotela i zamknął oczy. Widocznie był bardzo zmęczony. Nie dziwiłam się mu. Sama miałam ochotę zamknąć oczy i obudzić się dopiero gdy wszystko będzie już dobrze. Jednak bałam się, że po raz kolejny nawiedzi mnie ten straszny sen. Liam wyglądał słodko, leżąc z zamkniętymi oczami. Co jakiś czas poruszał noskiem i wyglądało to mniej więcej tak jak u kotów. Żeby powstrzymać swój organizm przed snem zaczęłam chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Stanęłam przed szybą i spojrzałam na korytarz. Panowała tam ciemność. Zauważyłam swoje odbicie. Ubrana byłam w biały T-shirt, turkusowy, robiony na drutach przez moją babcię sweter, dżinsowe rurki i baleriny.  Moja grzywka jak zwykle opadała mi na oczy więc nerwowo zaczęłam ją poprawiać. Przestraszyłam się gdy przed sobą zauważyłam Jimmy’ego. Chłopak uśmiechnął się i pokazał mi bym przyszła tutaj na korytarz. Spojrzałam na Liama i zobaczyłam, że chłopak smacznie sobie śpi. Po ciuchu opuściłam pokój i gdy tylko zobaczyłam mojego przyjaciela wtuliłam się w niego i ponownie zaczęłam płakać. Chłopak pocałował mnie w czoło i zaczął pośpiesznie, ale cicho mówić.
-Przepraszam, że nie pojawiłem się tutaj wcześniej. Nikt mnie nie poinformował o tym. Franacis zadzwonił do mnie i powiedział, że wasz dziadek jest w szpitalu i że mam mieć na ciebie oko. Naprawdę bardzo ci współczuję.
Spojrzałam w górę i zauważyłam, że w jego brązowych oczach można dostrzec łzy. Chłopak długo przyglądał mi się, aż w końcu nasze usta zetknęły się w pocałunku. Nie raz całowałam się z Jimmy’m, jednak nigdy nie robił tego z takim uczuciem.  Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej i czułam jak unosi się ona w szybkim tempie w górę i dół. On swoimi rękoma błądził po moich plecach. Kiedy nasze usta odkleiły się od siebie, Jimmy szybko powiedział:
-Blanca nie chciałem-po tych słowach ruszył w stronę wyjścia. Zdziwiona całą tą sytuacją nie mogłam powiedzieć ani jednego słowa. Chciałam wejść do pokoju, jednak przez drzwi wyszedł Liam, który był zdenerwowany.
-Gdzie idziesz?- zapytałam.
-Muszę załatwić pewną sprawę-odpowiedział, nawet nie patrząc mi w twarz. Wyjęłam z kieszeni spodni swojego iPhone’a i spojrzałam na godzinę. 1.32.
-Teraz? Jest prawie druga- odpowiedziałam.
-Po prostu muszę wracać do domu. Zadzwoń po Jimmy’ego jak jesteś samotna-rzekł i ruszył w stronę wyjścia tak jak Jimmy przed chwilą. Chciałam pobiec za nim jednak spoglądając szybko przez szybę zauważyłam, że mój dziadek porusza się.
-Pielęgniarkę!- krzyknęłam.- Potrzebuję pielęgniarkę


no i mamy 10 rozdział. bardzo się cieszymy bo mamy dużo wejść, jednak tutaj jest mniej komentarzy niż na young-pretty-lovely, a szkoda. no mam nadzieję, że wam się podoba. następny będzie we wtorek lub środę :) 

7/20/2012

9 rozdział

Z perspektywy Francaisa w tle
Moje serce biło z niesamowitą szybkością. Czułem jak w gardle powstaje wielka gula, która utrudniała mi połknięcie śliny oraz wypowiedzenie czegokolwiek. Franky jechała bardzo szybko, jednak ja i moja siostra z każdą kolejną sekundą denerwowaliśmy się coraz bardziej. Blondynka co chwilę pośpieszała moją dziewczynę. Mówiła jej „Franky, jedź szybciej.”, „Przyśpiesz.”. Jednak w pewnym momencie moje nerwy nie wytrzymały i wrzasnąłem na nią:
-Blanka! Uspokój się!
-Nie rozumiesz, ze każda minuta jest tutaj ważna!- krzyknęła do mnie ze łzami w oczach.
-Boże! Dajcie jej spokój!- krzyknęła czerwono włosa, której załamał się głos. W oczach także miała łzy. Nie dziwiłem się jej. Dla naszej całej czwórki ta chwila była czymś strasznym. Oparłem głowę o fotel i spojrzałem przez okno. Byliśmy już Londynie, co oznaczało, że za kilka minut powinniśmy być w szpitalu pod wezwaniem św. Marii Panny. Zgarnąłem rękoma włosy do tyłu, gdyż opadały mi na oczy. Głośno westchnąłem obawiając się najgorszego. Z całej siły zamknąłem oczy i zacząłem w myślach przemawiać do Boga. „Boże. Wiem, że rzadko zwracam się do ciebie. Ale kiedy już to robię, są to moje najszczersze intencje. Nie zabieraj go nam. Jeszcze nie na to czas. Nie poradzimy sobie bez niego. Jest dla nas całym światem. Proszę. Wiem, że sprawiam wiele kłopotów ale jestem tylko człowiekiem, gówniarzem. Proszę cię tylko o więcej czasu. To wszystko." Kiedy skończyłem wypowiadać swoją prośbę do najświętszego ojca otworzyłem oczy i zobaczyłem, że Franky wjeżdża właśnie na parking szpitala. Pośpiesznie odpiąłem pasy i gdy tylko brązowowłosa zatrzymała się otworzyłem drzwi i jak oparzony wybiegłem z samochodu. Blanka oraz dwie siostry Williams podążyły za mną. Biegłem jak najszybciej mogłem, by tylko dobiec do wielkich, szklanych drzwi i spytać się pierwszego lepszego lekarza gdzie leży mój dziadek. Wbiegając po schodach, prowadzących do frontowego wejścia omijałem za każdym razem dwa schodki by znaleźć się szybciej przy ludziach w białych kitlach. Gdy tylko udało mi się przebiec przez drzwi, stanąłem i zacząłem rozglądać się za jakimś doktorem. Przy mnie, pojawiły się Blanka, Franky i Alice, które tak samo jak ja były zdyszane.
-Tam- powiedziała moja dziewczyna, wskazując na blondynkę stojącą przy recepcji. Szybkim krokiem ruszyłem w jej kierunku. Kiedy zauważyła, że całą czwórką idziemy w jej kierunku uśmiechnęła się i gdy byliśmy już blisko niej, zapytała:
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
-Dobry-odpowiedziałem szybko i niechętnie.- Szukamy naszego dziadka-dodałem wskazując na mnie i na moją siostrę.- Nicolaus Mills.
Kobieta zaczęła przeglądać coś w swoich papierach, które przyczepione były do teczki. Patrząc na nią i na jej wolne poczynania z nerwów zacząłem obgryzać paznokcie. Zawsze tak miałem, gdy czegoś się bałem lub coś mnie irytowało. Franky walnęła mnie lekko w rękę i powiedziała:
-Nie obgryzaj.
Jej twarz była wtedy bez wyrazu. Nigdy nie można poznać po niej było jakie uczucia nią targają. Czy jest szczęśliwa, czy smutna, czy czegoś się boi. Wszystko idealnie maskowała i przeżywała to wszystko w sobie. To właśnie chyba interesowało mnie w niej najbardziej. Jej tajemniczość.
-Pan Nicolaus znajduję się na oddziale kardiologicznym na czwartym piętrze. Jest w pokoju 409 -powiedziała kobieta, a ja szybko ruszyłem w stronę windy. Niestety nie mogliśmy nią pojechać, ponieważ przyczepiona była kartka „Przepraszamy, awaria”.
-Kurwa-powiedziałem troszeczkę za głośno i biegiem ruszyłem do schodów. Co chwilę kogoś mijałem, starając się nie uderzyć nikogo ramieniem. Dziewczyny także biegły. Staraliśmy się w jak najszybszym tempie tam dobiec. Jednak uniemożliwiali nam to ludzie, którzy w wolnym tempie wchodzili lub schodzili ze schodów. Co chwilę musiałem mówić „Przepraszam”. Jednak opłacało się, bo ludzie ustępowali nam drogę. Kiedy znaleźliśmy się na czwartym, a zarazem ostatnim piętrze przebiegliśmy przez kolejne oszklone drzwi. Biegłem przez korytarz rozglądając się za drzwiami z numerem 409. Gdy dobiegliśmy do nich, nie wszedłem do środka. Oparłem się przez wielką, oszkloną szybę i przyjrzałem się całej tej sytuacji. Dziadek leżał na wielkim łóżku podłączony do wielu kabelków. Jeden na pewno należał do respiratora oraz kroplówki. Babcia siedziała na krześle i trzymała mojego opiekuna, a swojego męża za rękę. Blanka, która także stała przy szybie, lekko puknęła w nią co spowodowało, że babcia odwróciła się. Była zapłakana oraz roztrzęsiona. Wstała z krzesła i ruszyła w stronę wyjścia. Ja usiadłem obok Franky i jej siostry, a Blanka, nadal stała przy szybie i przyglądała się śpiącemu dziadkowi. Gdy tylko siwowłosa staruszka opuściła pokój swojego męża podeszła do mnie i ze łzami w oczach zaczęła krzyczeć.
-To wszystko przez ciebie i te twoje narkotyki i inne bzdury!- wykrzyczała mi prosto w twarz, a ja zszokowany przyglądałem się jej. Dziadek widocznie musiał przeszukiwać mój pokój, gdy wyjechałem. Lub po prostu zapomniałem schować skrętów.
-Babciu, ja nie chciałem-wyszeptałem, ponieważ w gardle pojawiła się ponownie gula, która uniemożliwiała mi wypowiedzenie jakichkolwiek słów.
-Nie chciałeś! ?Nie chciałeś!?- krzyczała ciągle na mnie. Franky z całej siły złapała mnie za rękę. Tym gestem chciała dodać mi otuchy. Alice wstała i ruszyła w kierunku okna, które znajdowało się na końcu korytarza. Nie lubiła gdy ktoś przy niej krzyczał. Może nawet źle się poczuła. Blanca, opierając się o szybie przyglądała się całej sytuacji i płakała. Nie dziwiłem jej się. Sam miałem ochotę rozpłakać się i uciec stąd jak małe dziecko.
-Ty głupi dzieciaku!- krzyknęła znowu babcia.- Gdybym znalazła go minutę później, najprawdopodobniej zmarłby na zawał serca!- wykrzyczała, a ja zamknąłem oczy. Bałem się tej rzeczy najbardziej na świecie. Franky znowu uścisnęła moją dłoń. Denerwowała się, tak jak każdy z nas.
-Powiem tylko tyle-powiedziała, spokojniejszym już głosem babcia.- Zaraz wracasz do domu. Pakujesz swoje rzeczy. Zabierasz to świństwo i wynosisz się. Nie obchodzi mnie czy będziesz miał gdzie spać. Masz się wynieść i przez najbliższy czas nie chcę cię widzieć. Nigdy nie wybaczę ci tego , że przez ciebie mógł umrzeć dziadek-powiedziała a mi w uszach dudniły tylko słowa „Nigdy nie wybaczę ci tego…”.
-Ale babciu- zaprotestowała Blanca, stając w mojej obronie. Jednak babcia szybko spojrzała na nią i powiedziała.
-Nie ma żadnego ale, Blanca. Twój brat wyjeżdża i nic mnie nie przekona bym zmieniła swoje zdanie.
Moja młodsza siostra po usłyszeniu tych słów zsunęła się po ścianie i zgarniając rękoma włosy do tyłu zaczęła płakać jeszcze mocniej niż przed sekundą. Widząc jej łzy puściłem rękę Franky, wstałem i podszedłem do niej. Usiadłem obok niej, przytuliłem ją i zacząłem do ucha szeptać.
-Blanka, proszę nie płacz. Będzie dobrze- sam nie wierzyłem w te słowa. Wszystko teraz się komplikowało.
-Anno, nie możesz go tak przecież wyrzucić teraz z domu-powiedziała opanowanym i spokojnym głosem Franky. W tej sytuacji wydawało się to ciężkie do zniesienia.
-Po tym wszystkim, co ten mały gówniarz zrobił właśnie mogę-odpowiedziała, twardo patrząc na moją dziewczynę.
-Mogę się z nim chociaż pożegnać?- zapytałem, wstając z ziemi i zostawiając zapłakaną Blankę. Nie czekałem nawet na odpowiedź babci. Wszedłem do sali i usiadłem na krześle. Złapałem mojego opiekuna za rękę i mocno ścisnąłem ją. Żadnej reakcji z jego strony. Leżał spokojnie, przykryty grubą i miękką kołdrą. Jego klatka piersiowa powoli podnosiła się w górę. Był to mało widoczny ruch. Można by pomyśleć, że już nie żyje, jednak urządzenie wskazywało, że jego puls jest w normie.
-Dziadku- zacząłem, gdy po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.- Naprawdę nie chciałem. Jestem jeszcze dzieckiem i popełniam błędy. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz-powiedziałem na sam koniec. Puściłem jego dłoń i przed wyjściem z sali otarłem łzy, które ciężko było mi powstrzymać. Wyszedłem z pokoju nie spoglądając nawet na swoją babcię. Podszedłem do Franky, złapałem ją z wielką siłą za rękę i pociągnąłem w stronę wyjścia. Chciałem by zawiozła mnie do mojego domu i pomogła mi się spakować. Gdzie chciałem pojechać? Do Paryża, gdzie podobno byli moi rodzice. Skąd to wiem? Od dłuższego czasu szukałem informacji na ich temat.
-Gdzie jedziemy?- zapytała Franky, wsiadając do jej samochodu.
-Do mojego domu. Muszę się spakować-powiedziałem patrząc przez siebie. Wiedziałem, że jeśli spojrzę na twarz mojej dziewczyny wybuchnę płaczem, jak dwuletnie dziecko. Franky chciała coś powiedzieć, jednak powstrzymała się od komentarza i odpaliła swój samochód. Jechaliśmy w milczeniu, które akurat w tej sytuacji mi pasowało. Musiałem sobie wszystko przemyśleć. Spojrzałem na Franky. Jej oczy były zaszklone. Nie lubiłem gdy płakała. Wydawała się wtedy taka słaba i bezbronna, a to do niej nie pasowało.
-Jesteśmy-powiedziała do mnie. Szybko wyszedłem z samochodu i ruszyłem do domu. Stanąłem przy drzwiach i nerwowo zacząłem przeszukiwać kieszenie moich spodni, szukając w nich klucza. Długo nie musiałem szukać i gdy tylko go znalazłem, z trzęsącymi się rękoma próbowałem przekręcić zamek.
-Daj, ja to zrobię- powiedziała do mnie Franky. Ja przesunąłem się lekko w bok, a ona ze spokojem przekręciła klucz.- Proszę- powiedziała, gdy drzwi były już otwarte. Jak szalony wpadłem do domu i wbiegając po schodach wpadłem szybko do swojej sypialni. Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę były jointy, które leżały na ziemi. Szuflada od stolika nocnego była przykryta. „Musiałem zapomnieć to schować.”, pomyślałem. Z szafy wyjąłem wielki plecak, do którego miałem zamiar się spakować. Moje rzeczy, które zabrałem do Batley zostały tam, ponieważ nasza cała czwórka szybko wsiadała do samochodu i przyjechała tutaj. Tylko chłopacy z One Direction zostali tam i spakowali swoje wszystkie rzeczy. Po moje i dziewczyn rzeczy miałem kiedyś pojechać z Franky, jednak wszystko się teraz pozmieniało. Franky powolnym krokiem przyszła do mojej sypialni i jak gdyby nigdy nic usiadła na łóżko, nakładając nogę na nogę przyglądała się moim poczynaniom. Z niewiarygodną szybkością wpychałem do plecaka wszystko swoje ubrania. Do torby schowałem także swój zeszyt, pieniądze które miałem, kartę kredytową, którą dał mi dziadek oraz dokumenty. Gdy byłem już gotowy i zarzuciłem na swoje ramiona swój plecak spojrzałem na Franky, która nadal ze spokojem na twarzy siedziała na moim łóżku. Podszedłem do niej i schyliłem się, by po raz ostatni złożyć jej pocałunek. Jej usta były zgrane z moimi. Pracowały tak, jakby były jednością.
-Naprawdę musisz jechać?- zapytała ze smutkiem w głosie. Widziałem go także w jej oczach.
-Muszę-odpowiedziałem, gdy spletliśmy ze sobą nasze dłonie.
-Twoja babcia powiedziała to w gniewie. Na pewno tak nie myślała. Daj jej to wszystko przemyśleć- odpowiedziała pośpiesznie Franky, podnosząc się z łóżka. Musiała patrzeć w górę by móc spojrzeć mi prosto w oczy.
-I tak od dłuższego czasu zastanawiałem się nad wyjazdem. Muszę znaleźć rodziców. Chcę się z nimi spotkać i porozmawiać-odpowiedziałem dotykając jej smukłej i gładkiej twarzy. W jej ślicznych oczach można było ujrzeć smutek.
-Jedź ze mną-zaproponowałem, łapiąc ją za nadgarstki i przyciskając do swojej piersi. Ona zszokowana spojrzała na mnie. Jednak szybko otrzeźwiała i odpowiedziała:
-Nie mogę. Mam szkołę, rodzinę i przyjaciół…
-I Harry’ego- dodałem, przerywając jej.
-Co? O co ci chodzi?- zapytała lekko zdenerwowanym już głosem.
-Widziałem jak na siebie patrzycie. Widzę, że pomiędzy wami coś się kroi-odpowiedziałem uśmiechając się do niej.
-Jesteś głupi, wiesz?- powiedziała, wyrywając swoje ręce. Dumnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Gdy była już w progu stanęła na chwilę i odwróciła się.
-Powiedziałeś dzisiaj, że mnie kochasz i już zawsze będziemy razem. A teraz odchodzisz i mnie zostawiasz. Krzyżyk na drogę. Żegnam, Francais- powiedziała odchodząc.
-A idź sobie!- krzyknąłem, a ona pokazała mi środkowego palca.- Harry zapewne już czeka!- dodałem, gdy ona schodziła już ze schodów. Zdenerwowany walnąłem ręką w ścianę. To dało mi upust złym emocjom. Ostatni raz rozejrzałem się po swojej sypialni i moją uwagę przykuło zdjęcie, które stało na biurku. Podszedłem do niego i wziąłem do ręki ramkę. Na czarno-białym zdjęciu znajdowała się Franky, która ubrana była w dłuższą koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami, czarne krótkie szorty oraz tego samego koloru martensy. Tą fotografię zrobiłem na początku naszego związku, gdy byliśmy na spacerze w parku. Odłożyłem pośpiesznie zdjęcie szybką do dołu i opuściłem swój pokój. Szybko opuściłem swój dom. Na dworze panował już zmrok. Ulice były opustoszałe, tylko czasami można było zobaczyć jakiegoś bezpańskiego kota. Ostatni raz spojrzałem na dom mojej dziewczyny. A może już byłej? Głośno westchnąłem i ruszyłem w stronę przystanku autobusowego. Idąc rozglądałem się po nocnym Londynie. Oczywiście padało, bo przecież tutaj to nie rzadkość. Gdy znalazłem się już na przystanku spojrzałem na rozpiskę i zauważyłem, że autobus, który dojeżdża na lotnisko, ma pojawić się za minutę. Długo nie czekałem, ponieważ autobus przyjechał sekundę po tym. Wszedłem do niego i usiadłem na sam tył. Był on prawie całkowicie pusty. Kiedy ruszył spojrzałem przez tylną szybę i westchnąłem. „Żegnaj”, pomyślałem i czekałem na moment kiedy znajdę się na lotnisku.

Z Franky wymyśliłyśmy, że co jakiś czas będzie pojawiał się rozdział z perspektywy któregoś z chłopaków. dzisiaj padło na Francaisa. Mam nadzieję, że rozdział i ten pomysł wam się podobają :)

zapraszam do oglądania mojego filmiku, który zrobiłam na konkurs http://www.youtube.com/watch?v=vJixYfHx6Zg&feature=plcp